W siódmą rocznicę tragedii smoleńskiej Berczyński przedstawił film, w którym jako najbardziej prawdopodobną przyczynę katastrofy podano eksplozję ładunku termobarycznego. Jeśli ktoś wówczas się zastanawiał, dlaczego zamiast konferencji prasowej odbył się pokaz filmu, po piątkowym wywiadzie szefa podkomisji dla "DGP" nie powinien mieć żadnych złudzeń. Źródła "Rzeczpospolitej" w PiS twierdzą, że nawet środowisko szefa MON boi się publicznych wystąpień Berczyńskiego. Nic dziwnego. Wszak resort obrony musiał dementować jego słowa, jakoby to on "wykończył caracale".

Sęk jednak w tym, że Berczyński nie jest osobą prywatną. Wypowiada się jako szef oficjalnego państwowego ciała. Pytanie, czy rząd i PiS zdają sobie sprawę z konsekwencji działań jego i jego przełożonego Antoniego Macierewicza. Ja uświadomiłem je sobie kilka dni temu podczas rozmowy z wysokim rangą zagranicznym dyplomatą, który spytał mnie, czy polski rząd będzie się domagał reakcji ze strony NATO, a w szczególności uruchomienia art. 5 traktatu waszyngtońskiego, po stwierdzeniu przez komisję, że polski prezydent zginął w wyniku eksplozji na terytorium Rosji. Gdy wyraziłem zaskoczenie tym pytaniem, mój rozmówca stwierdził: –Przecież musimy traktować serio to, co mówią polski minister obrony narodowej i powołani przez niego eksperci.

I tu jest pies pogrzebany. W Polsce przyzwyczailiśmy się niestety do tego, że nie wszystkie wypowiedzi ekspertów smoleńskich traktujemy serio. Ale nasi zagraniczni partnerzy i sojusznicy mają z tym poważny kłopot. Bo jeśliby zaczęli traktować poważnie Macierewicza czy Berczyńskiego, musieliby przestać poważnie traktować nasze państwo.