Również sam Dawid Jackiewicz nie miał sobie nic do zarzucenia – chwalił się, że przygotował swój resort do likwidacji, uporządkował kwestie pensji i odpraw zarządów spółek Skarbu Państwa. Dlaczego więc stracił stanowisko? Dlaczego dziesięć miesięcy po zaprzysiężeniu rządu pierwszy konstytucyjny minister został zdymisjonowany w atmosferze skandalu?

Najwyraźniej PiS postanowił wysłać do swojego zaplecza jasny sygnał, że nie będzie tolerował nepotyzmu i obsadzania spółek marnej jakości działaczami partyjnymi. Przekaz brzmi: zdajemy sobie sprawę, co się dzieje, wiemy, że niektórzy działacze „dobrej zmiany” myślą bardziej o dobru swoim, niż wspólnym.

Jarosław Kaczyński wspólnie z Beatą Szydło zdecydowali się zaryzykować dymisję ministra skarbu, ale i wyraźnie przeciąć wrzód, który narastał wokół partii rządzącej. PiS widać się nauczył, że Platformę Obywatelską pogrążyły nie złamane obietnice wyborcze, błędy czy zaniechania, lecz afera taśmowa, która pokazała zwykłym ludziom, iż władza traktuje państwo jak własny folwark. I to hasła typu „dojna zmiana” czy informacje o krewnych lub znajomych polityków PiS, którzy dostawali pracę w spółkach, szkodziły partii rządzącej znacznie bardziej niż spór wokół Trybunału Konstytucyjnego, kolejne rezolucje Parlamentu Europejskiego czy też zamieszanie przy okazji reformy edukacji. I odbierały PiS prawo mówienia o moralnej odnowie.

Złośliwi twierdzą, że PiS rozwiązuje właśnie problemy, które sam stworzył, a dymisja Jackiewicza to nie żadna sanacja, lecz efekt walk frakcyjnych. Tyle tylko, że jeśli znajomych odchodzącego ministra skarbu zastąpią w spółkach znajomi innych polityków, PiS skazany będzie na porażkę.

Zdają sobie sprawę z tego i Beata Szydło, i Jarosław Kaczyński. Pełniący rolę nowego ministra skarbu Henryk Kowalczyk dał się poznać jako sprawny urzędnik. Jego nominacja to też wzmocnienie samej Szydło, z którą blisko współpracuje w Komitecie Stałym Rady Ministrów – a więc w ośrodku sterowania pracami rządu.