Można na ten list popatrzeć z maksimum dobrej woli i założyć, że minister finansów Paweł Szałamacha jest patriotą i nie chce, by rating został obniżony. I dlatego namawia prezesa Trybunału do powstrzymania się od wypowiedzi.

Ale nawet przy takim założeniu, postępowanie ministra jest przejawem mylenia przyczyn ze skutkami. Kryzys konstytucyjny, z którym mamy obecnie do czynienia, nie jest efektem medialnych wypowiedzi prezesa Trybunału, lecz blokady tego ciała, która jest efektem działania większości rządzącej. To nie prof. Rzepliński wypowiedział wojnę PiS i rządowi, lecz kolejne ustawy i działania większości parlamentarnej wciągnęły go w tę wojnę. Owszem, prezes Rzepliński zachowuje się konfrontacyjnie wobec rządu. Ale to nie tylko on jest winien eskalacji obecnego kryzysu.

Agencje ratingowe nie są nieomylne, mają różne motywacje, ale nie są aż tak nieprofesjonalne, by swoje oceny opierać na medialnych wypowiedziach poszczególnych aktorów życia publicznego. A to, że obecny kryzys jest zagrożeniem dla ładu prawnego i w konsekwencji dla stabilności gospodarki, jest oczywiste dla każdego, kto chłodno patrzy na obecną sytuację. I nie jest to wina prezesa Trybunału.

Jest oczywiste, że negatywna ocena ze strony Moody’s byłaby bardzo złą wiadomością dla gospodarki i dla budżetu państwa, może negatywnie wpłynąć np. na koszty obsługi polskiego długu. Dlatego działanie ministerstwa finansów wygląda trochę jak próba zrzucenia odpowiedzialności przez rząd na prof. Rzeplińskiego za ewentualne obniżenie ratingu.

Sęk w tym, że na list ministra Szałamachy można też patrzeć bez dużej dozy dobrej woli. Wówczas można go odebrać jako nieuprawniony nacisk ze strony rządu na niezależność Trybunału Konstytucyjnego, co może jedynie jeszcze bardziej zaognić sytuację. A przez to jeszcze pogorszyć opinię o działaniach rządu. A działanie ministra finansów zamiast polepszyć sytuację, tylko ją jeszcze zaogni. Gdy myli się przyczyny ze skutkami, dobre intencje przynoszą fatalne skutki.