Katastrofa smoleńska. Dr hab. Paweł Artymowicz: Zamachu i bomby w tupolewie nie było

Kontrolerzy smoleńscy nie tylko nie naprowadzali na śmierć, ale nie mieli też żadnych złych zamiarów - mówi dr hab. Paweł Artymowicz.

Aktualizacja: 18.04.2017 19:42 Publikacja: 17.04.2017 20:04

Katastrofa smoleńska. Dr hab. Paweł Artymowicz: Zamachu i bomby w tupolewie nie było

Foto: tv.rp.pl

Czy do katastrofy smoleńskiej doszło w wyniku zamachu?

Dr hab. Paweł Artymowicz, astrofizyk, Uniwersytet w Toronto: Nie ma najmniejszych wskazań, poszlak ani skrawka dowodu materialnego na to, by katastrofa smoleńska nastąpiła w wyniku zamachu. Bezpośrednią przyczyną katastrofy było nierespektowanie zasadniczych przepisów lotniczych przez załogę tupolewa, a więc błędy pilotów. Mimo braku widoczności pasa piloci nie rozpoczęli odejścia na drugi krąg z wysokości 120 m nad lądowiskiem.

Czym to było spowodowane?

Spowodowane to było głównie ich niewyszkoleniem. Było naturalnie wiele okoliczności sprzyjających katastrofie, w tym niedokładne naprowadzanie przez punkt kontroli lotów, ale zamachu nie było.

Podkomisja smoleńska jest przekonana, że tupolew rozpadł się w powietrzu. Czy TU-154M wybuchł przed zderzeniem z ziemią?

Samolot prezydencki nie uległ wybuchowi w powietrzu ani eksplozji bomby po upadku. Jest na to wiele dowodów. Pirotechnicy nie znaleźli śladów wybuchowego oddziaływania na ciała ofiar wypadku ani na fragmenty samolotu. Zarówno liczne uszkodzenia drzew przed miejscem upadku samolotu na ziemię, obraz ułożenia odłamków na ziemi, jak i zapis działań pilotów w czarnych skrzynkach wskazują jednoznacznie na CFIT, czyli zderzenie z terenem w locie kontrolowanym przez załogę.

Fachowcy podkomisji smoleńskiej twierdzą inaczej.

Minister Macierewicz włączył do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych LP amatorów przekonanych, że było inaczej. Od czasu, kiedy nazywali się Zespołem Macierewicza, proponują zmieniające się i zawsze fałszywe "dowody" wybuchów i zamachu. Teraz komisja powinna publikować dowody, a nie fantazje i błędne domysły niektórych członków.

Według podkomisji: "Wybuch był szybszy niż dźwięk". Rejestratory i czarne skrzynki nie zdążyły zarejestrować wybuchu, a bomba termobaryczna nie zostawia śladu na ciałach.

Wręcz przeciwnie. Muzykolog i specjalistka w zakresie muzyki prekolumbijskiej, która podobne rzeczy mówi, nie rozumie podstaw akustyki. Nie mogę wyjaśnić jej wypowiedzi jako fizyk, gdyż nie mają sensu fizycznego. Prawdopodobnie nie wie, że fala uderzeniowa to nieliniowa fala dźwięku, zaś dopóki samolot znajdował się w powietrzu (do momentu ostatecznego uderzenia w las na końcowym polu rozpadu) rejestrator CVR zapisywał odgłosy zderzeń, krzyki i przekleństwa załogi, ale nie zarejestrował poszukiwanego na siłę wybuchu.

Przedstawiciele podkomisji smoleńskiej twierdzą też, że niemożliwe jest, żeby brzoza ścięła skrzydło. Prawda?

Nie, to nieprawda. Nie tylko jest to możliwe, ale w tym przypadku było nie do uniknięcia. Zostało to potwierdzone m.in. szczegółowymi obliczeniami tego procesu w Wojskowej Akademii Technicznej, w grupie profesora Niezgody i dr. Andrzeja Morki, jak i moimi własnymi obliczeniami procesu łamania pnia brzozy. W bardzo wielu wypadkach lotniczych drzewa odcinały duże części skrzydeł samolotów, katastrofa smoleńska nie jest więc nietypowa w tym względzie.

A jakie są dowody na bombę termobaryczną w tupolewie?

Nie ma dowodów na bombę termobaryczną, natomiast jest szereg dowodów na jej brak.

Jakich?

Stan ciał ofiar (niepopękane bębenki uszne, brak charakterystycznych uszkodzeń płuc, drobny ułamek ofiar mających styczność z wysoką temperaturą po spadku samolotu), zapisy wszystkich bez wyjątku rejestratorów, rozłożenie szczątków samolotu i brak na nich charakterystycznych osmaleń. Samolot, który wybuchłby i rozpadł się w powietrzu, jak chcą tego członkowie komisji, nie wycinałby przecinek w lesie, nie zmieniłby kierunku ruchu i nie spadłby do góry kołami w las, tak jak to zrobił.

Czy mogło dojść do wybuchów kilku mniejszych ładunków?

Wybuchy wielu ładunków w czasie zbliżania do ziemi byłyby zarejestrowane w czarnych skrzynkach jako zdarzenia fizyczne: przerwanie ciągłości przynajmniej części instalacji hydraulicznej i elektrycznej. Po drugie zaś zauważyłaby je natychmiast załoga. Byłaby o tym naturalnie mowa w kokpicie i zareagowano by odpowiednio. Nic takiego nie miało miejsca. Również badania wraku przez ekspertów przeczą hipotezie jakichkolwiek wybuchów.

Kazimierz Nowaczyk powiedział: są ludzie, którzy nie tylko słyszeli, nie tylko że widzieli, ale poczuli podmuch. Pilot Jaka Artur Wosztyl twierdzi, że czuł falę uderzeniową i słyszał detonację.

Pan Nowaczyk myli efekt deflagracji, czyli szybkiego spalenia niewielkiej części paliwa lotniczego szacunkowo 150 litrów, które zaszło w kolizji samolotu z ziemią, z eksplozją mieszanki paliwowej, której nie było. Po eksplozji, oprócz innych efektów, o których mówiliśmy powyżej, doszłoby także najpewniej do kompletnego spalenia wielu ton paliwa lotniczego.

Czy można prowadzić rzetelne prace na wirtualnym modelu wraku? Przedstawiciele komisji nie byli w Smoleńsku, a o przedstawicielach komisji Millera mówią, że robili sobie w Smoleńsku zdjęcia pamiątkowe.

Podkomisja Macierewicza nie przedstawiła wirtualnego modelu wraku, ani jego ewentualnego zastosowania. W prezentowanym filmie pojawiały się animacje ilustrujące położenie wybranych odłamków na modelu samolotu. Nie jest jasne, czy budowany model ma służyć do katalogowania szczątków, czy do dynamicznej symulacji procesu rozpadu samolotu w zderzeniu z rzadkim lasem. To drugie nie ma szans na powodzenie. Między innymi, nieznane są położenia i charakterystyki nieistniejących już większych drzew napotykanych przez samolot w ostatniej sekundzie lotu. Ogólnie, można badać katastrofę na różne sposoby, pod warunkiem zachowania fachowości i uczciwości.

A co jeśli zagraniczne laboratoria pomogą wskazać, czy na wraku Tu-154M były ślady materiałów wybuchowych?

Najlepsze laboratoria światowe mają zasadę, że potrzebny jest więcej niż jeden ślad chemiczny materiałów wybuchowych, nie dadzą się również nabrać na śladowe ilości ewentualnych materiałów wybuchowych w samolocie, który służył do transportu żołnierzy z terenu wojny w Afganistanie. Z pewnością potwierdzą brak wybuchów trotylu.

Czy kontrolerzy rosyjscy umyślnie naprowadzali tupolewa na śmierć, mówiąc pilotom, że są na kursie i na ścieżce? Możemy mówić o winie rosyjskich kontrolerów za katastrofę?

Kontrolerzy smoleńscy nie tylko nie naprowadzali na śmierć, ale także z zapisu ich wzajemnych rozmów i rozmów z załogą polską wynika, że nie mieli żadnych złych zamiarów. Nie mieli możliwości rozkazywać międzynarodowemu statkowi powietrznemu kraju NATO - np. nakazać podejścia ani lądowania. Naprowadzanie polega na podawaniu informacji, a ostateczna decyzja należy zawsze do pilota dbającego o bezpieczeństwo lotu.

Możemy mówić o winie kontrolerów?

Kontrolerzy zawiadomili odpowiednio wcześnie jak fatalna jest pogoda w Smoleńsku. Mówili też "nie ma warunków do przyjęcia lotu" i "odejście z wysokości 100 metrów". Stworzyli natomiast okoliczności sprzyjające wypadkowi poprzez podawanie niedokładnych danych o położeniu samolotu. Nie informowali o zbyt wysokim położeniu nad idealną ścieżką schodzenia do lądowania w odległości 3-8 km od pasa, co nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia. Ostatnia informacja "na kursie i ścieżce" podana była przy odległości około 2,5 km od pasa i wysokości samolotu w granicach maksymalnych odchyłek od ścieżki schodzenia. Pilot miał tam wykonać odejście wobec braku widoczności ziemi. Kontrolerzy umożliwili więc pilotom poprawne wykonanie procedury i nie wydali zezwolenia na przekroczenie minimalnej wysokości zniżania. Po złamaniu wysokości minimalnej przez pilotów wydali spóźnione ostrzeżenie "Horyzont 101", ale nawet to spóźnienie nie było zasadnicze dla katastrofy, gdyż piloci byli informowani o odległości od ziemi co 10 metrów przez nawigatora. Wykroczenia wobec poprawnej procedury popełniali, ale katastrofy nie spowodowali moim zdaniem umyślnie, ani nawet nieumyślnie.

Czy w podkomisji i wcześniej w zespole Macierewicza zasiadają fachowcy znający się na badaniu przyczyn katastrof?

Nie wiem co robią w zasadniczej komisji państwowej ludzie, którzy nie są fachowcami w badaniu wypadków lotniczych. W dość skandaliczny sposób, po ominięciu wymogów prawnych odpowiedniego wykształcenia i 5-letniego doświadczenia w badaniu wypadków lotniczych, ci amatorzy dali już liczne dowody swej niekompetencji, od niezrozumienia funkcjonowania podzespołów samolotu i rejestratorów lotu, przepisów lotniczych, do nieznajomości samego zjawiska lotu płatowca.

Co się stało pod Smoleńskiem? Zawiedli ludzie? Można ich wskazać?

Bez zezwolenia wieży kontrolnej, pilot prowadzący zniżył lot poniżej wysokości 100 m nad poziomem pasa. Samolot zniżył się aż do poziomu drzew, wynurzył się z mgły i chmur, i dopiero na tak nieprzepisowej i niebezpiecznej wysokości piloci pociągnęli zdecydowanie wolant ku sobie (zaczęli ratować lot PLF 101). Kluczem do zrozumienia tego, jak mogło dojść do katastrofy, był brak szkoleń w podejściach nieprecyzyjnych na tupolewie i na symulatorze i praktyka łamania minimów meteorologicznych w 36 SPLT, a ogólniej - brak kontroli nad pułkiem ze strony dowództwa sił powietrznych. Bezpośredni współwinni zginęli w katastrofie. Inni żyją i powinni odpowiedzieć za fatalny brak szkoleń i niezapewnienie bezpieczeństwa lotów.

Można było zapobiec tej tragedii? Przy tej pogodzie nie powinni wystartować z Polski? Kto powinien ich przestrzec?

Tak, katastrofa była bardzo łatwa do uniknięcia. Gdyby przestrzegano w Warszawie przepisów instrukcji HEAD, samolot bezpiecznie pozostałby na Okęciu, gdyż lot na to lotnisko był w ogóle niedozwolony. Gdyby pilot Wosztyl z samolotu Jak 40, który wylądował w Smoleńsku przed wylotem TU-154M z Warszawy, nie namawiał załogi tupolewa do podejścia do lądowania i nie zaniedbał obowiązku zawiadomienia dowództwa operacyjnego sił lotniczych na Okęciu o niebezpiecznej dla tupolewa pogodzie, lub gdyby centrum operacyjne zapytało przepisowo Wosztyla o szczegółowe warunki meteorologiczne, zapewne opóźniono by lot prezydenta i nie doszłoby do tragedii.

Ekshumacje ofiar mogą nas zbliżyć do prawdy o Smoleńsku?

Raczej uporządkują sprawę zaniedbań formalnych i pomyłek przy umieszczaniu zwłok w trumnach. Prawdę o przebiegu katastrofy już znamy, zatem do kwestii przyczyn wypadku nie wniosą wiele. Może jednak zajdzie potrzeba odpierania bezpodstawnej hipotezy bomby termobarycznej przy użyciu raportów z sekcji.

Co pan myśli, kiedy co miesiąc słyszy od Prezesa PIS, że jesteśmy bliżej poznania prawdy o Smoleńsku?

Nie znam prezesa PiS osobiście i nie wiem, jak zareagowałby na to, co miałbym ochotę mu powiedzieć: szanowny panie Kaczyński, co do prawdy o Smoleńsku niech pan zasięga informacji u uczciwych fachowców, nie u manipulantów i kłamców smoleńskich.

 

Czy do katastrofy smoleńskiej doszło w wyniku zamachu?

Dr hab. Paweł Artymowicz, astrofizyk, Uniwersytet w Toronto: Nie ma najmniejszych wskazań, poszlak ani skrawka dowodu materialnego na to, by katastrofa smoleńska nastąpiła w wyniku zamachu. Bezpośrednią przyczyną katastrofy było nierespektowanie zasadniczych przepisów lotniczych przez załogę tupolewa, a więc błędy pilotów. Mimo braku widoczności pasa piloci nie rozpoczęli odejścia na drugi krąg z wysokości 120 m nad lądowiskiem.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego