Ten, którego najbardziej zatwardziali secesjoniści wciąż nazywają “president” zapewnił w trakcie konferencji prasowej w Brukseli, że nie będzie ubiegał się o azyl polityczny w Belgii. Oświadczył także, że jest gotowy “stawić się przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości”, ale dopiero wtedy, gdy będzie miał gwarancje, że zostanie potraktowany uczciwie.
Ale jednocześnie Puigdemont oświadczył, że uzna wyniki rozpisanych przez Madryt wyborów do parlamentu regionalnego 21 grudnia. Zapewnił także, że zamierza kontynuować “pracę” na rzecz niepodległości kraju.
Wyjechaliśmy z Katalonii bo chcieliśmy uniknąć dalszej przemocy jak to się było w czasie referendum 1 października - tłumaczył.
Ale to nie był już pewny siebie Puigdemont, który mówił królowi Felipe VI “asi, no!”, tak nie będziemy rozmawiali.
Wyraźnie zmęczony przeżyciami ostatnich dni, w łamanym francuskim i jeszcze gorszym angielskim, nie potrafił jasno określić swojego planu. Władze belgijskie nie chciały udostępnić mu sali prasowej w Residence Palace, stojącym w dzielnicy europejskiej budynku przeznaczonym na wielkie wydarzenia medialne. Stanęło więc na małej prywatnej salce klubu prasowego - stąd trudne warunki spotkania.