Kobiety mówią do kobiet

Feminizm wyrobił sobie markę światowym na rynku. Sprzedaje się lepiej niż kiedykolwiek – również w Polsce – i pozwala doskonale zarobić. Czy jest w tym coś jeszcze?

Aktualizacja: 03.12.2016 16:46 Publikacja: 03.12.2016 15:56

Kobiety mówią do kobiet

Foto: 123RF

Seminaria biznesowe, konferencje, sympozja, panele i inne podobne imprezy – zwane w korporacyjnym żargonie eventami – stały się nieodłączną częścią współczesnego życia. Także nad Wisłą.

W zamyśle adresowane są one do wszystkich zainteresowanych, niezależnie od płci. Ale z jakiegoś powodu dominującym ubiorem na takich imprezach, w zasadzie niezależnie od szerokości geograficznej, są męskie garnitury i krawaty.

– W praktyce te wydarzenia przygotowywane są dla mężczyzn. Kobieta biorąca w nich udział nie zawsze traktowana jest po partnersku i nie zawsze czuje się komfortowo – uważa Kamila Rowińska, coach i inwestor, autorka i współautorka pięciu książek o tematyce biznesowej i coachingowej, w tym bestsellera „Kobieta niezależna" (jej całodniowe szkolenie o tej samej nazwie ukończyło w 2015 r. blisko 5 tys. osób w Polsce, Wielkiej Brytanii i Irlandii). Rowińska zachęca, by spojrzeć na to, w jaki sposób organizatorzy dbają o oprawę niektórych wydarzeń biznesowych. – Seksowne hostessy, wystawy samochodów, degustacja whiskey, cygara, sushi podane na nagiej modelce, seksitowskie żarty – wylicza. – Nie każda kobieta czuje się dobrze w takich sytuacjach. Takie rzeczy zwyczajnie uwłaczają godności wielu z nich.

Załóżmy jednak, że jesteśmy w Londynie. Na scenie, gdzie odbywają się prelekcje, widzimy wyłącznie kobiety. To pierwszy znak, że tym razem coś jest inaczej. Znakiem drugim są buty. Wyobraźcie sobie poziomą linię szpilek kiwających się mniej więcej na wysokości wzroku publiczności – bo ich właścicielki siedzą na scenie na wysokich stołkach (wygląda na to, że pierwsze, co robi wyzwolona kobieta sukcesu, to wsuwa stopy w najbardziej przyciągające wzrok buty dostępne na rynku, najlepiej zrobione z wężowej skóry).

Inne znaki? Posłuchajmy, co się dzieje. Znana designerka mówi ze sceny, że „kobiety powinny bardziej w siebie wierzyć". Inna deklaruje, iż „nigdy nie spotkała słabej kobiety". Popularna aktorka i bizneswoman pyta słynną feministkę o „rady, jak kobiety mogłyby wyróżniać się na rynku pracy". Potem mamy wykład o „odnajdywaniu mocy", po którym następuje dyskusja na temat „szklanego sufitu" (albo czegoś w tym rodzaju) lub „równowagi życiowej" (jakby naprawdę mogła istnieć). To wszystko dowodzi, że tym razem odwiedziliśmy konferencję zupełnie innego typu.

A jeśli jeszcze jest tam Tina Brown, słynna była redaktor „Vanity Fair" i „New Yorkera", to wiesz, że jesteś na szczycie. Konkretnie – na organizowanym przez nią corocznym szczycie Women in the World, który po raz pierwszy odbył się w 2010 r., a przez cztery kolejne lata był tak popularny, że na imprezę sprzedawano 2,5 tys. miejsc, po czym rozszerzono jej zasięg za granicę – udowadniając, że na kobiecym gniewie można dobrze zarobić. Uczestniczki płacą nawet 300 dol. za dzień. Szczyt przynosi zyski m.in. dzięki takim sponsorom, jak Toyota Motor, Dove, Google i MasterCard. W październiku podczas londyńskiej edycji tej konferencji od rana do wieczora sala była wypełniona po brzegi aktywistkami z całego świata.

O czym tam mówiły? O trudnościach, z jakimi muszą się zmagać. Były gwiazdy kina zdradzające sekrety swojego życia. Były kobiety ze świata polityki i członkinie rodzin królewskich. Podczas przerw uczestniczki kręciły się po zatłoczonej sali, skubiąc popcorn i tweetując. Panowała atmosfera jak na festiwalu, a do tego dziewczyna w płaszczu z wielbłądziej wełny rozdawała pocztówki zachęcające do wpłat na pomnik Mary Wollstonecraft („aktywistki działającej na długo przed sufrażystkami!"). – Potrzebowałam inspiracji – odpowiedziała Eddie Harrop, młoda projektantka torebek z kaskadą blond włosów, na nasze pytanie, dlaczego tu jest. Haseena Latheef, założycielka etycznego sklepu internetowego z modnymi ciuchami, włączyła się do rozmowy, mówiąc, że także szukała motywacji. – Wydaje ci się, że masz problemy – mówi – a następnie słyszysz, z czym zmagają się te kobiety. Stefanie Ascherl zajmuje się biznesem i jest tuż po trzydziestce. Na tego typu konferencjach bywa regularnie. Mówi, że takim jak ona przywracają one nadzieję. – Od kobiet oczekuje się, by dawały sobie radę ze wszystkim – miały rodziny, były skuteczne w biznesie. To bardzo trudne – mówi Ascherl, która właśnie wzięła udział w Konferencji dla Kobiet w Pensylwanii. Ponad 8 tys. uczestniczek pojechało tam, by wysłuchać m.in. aktorki Jessiki Alby, znanej feministki Glorii Steinem i amerykańskiej celebrytki telewizyjnej Rachael Ray. Ascherl dodaje, że stawiane kobietom wymagania, żeby były szczupłe i atrakcyjne, jeszcze potęgują ich stres. – Kiedy biorę udział w tych wydarzeniach i widzę te wszystkie kobiety robiące zdumiewające rzeczy, motywuje mnie to, by iść do przodu – mówi. – Zastanawiam się... gdyby mężczyźni odpuścili i pozwolili wszystko robić po swojemu kobietom, być może wydarzyłoby się coś wspaniałego...

Na zastanawianie się nad tą kwestią nie było, niestety, czasu, bo kiedy tylko zakończyła się konferencja Women in the World, rozpoczynały się inne szczyty dla płci pięknej. Jesienią zeszłego roku właściwie prawie każdy dzień można było spędzić na jakiejś wielkiej kobiecej konferencji gdzieś na świecie.

W poniedziałek po imprezie organizowanej przez Tinę Brown odbyło się otwarcie szczytu najpotężniejszych kobiet magazynu „Fortune" (Fortune's Most Powerful Women), przeznaczonego dla pań na wysokich stanowiskach. Zanim zdążyła się zakończyć ta trzydniowa, ekstrawagancka impreza, o uwagę mediów społecznościowych już walczyły dwie inne kobiece konferencje: Women's Forum Global Meeting w Deauville we Francji („by wzmocnić wpływ kobiet na całym świecie") i Grace Hopper Celebration of Women in Computing w amerykańskim Houston (hasztag #OurTimeToLead, czyli w luźnym tłumaczeniu: czas, abyśmy przejęły stery).

Eventy dla kobiet odbywają się też licznie w Polsce – choć w mniejszej skali. Głównie są to różnego rodzaju szkolenia prowadzone przez coachów (najczęściej płci pięknej). Iwona Firmanty, socjolog, psycholog i coach, założycielka firmy szkoleniowej Human Skills oraz autorka projektu Sensualna Kobieta Biznesu, zachęca panie, by brały w nich udział. – Stanowią one swoisty zlot czarownic – mówi. – Kobiety mogą się na nich wymieniać opiniami i wzajemnie się inspirować. To duży zastrzyk energii do działania – przekonuje.

Wracając do października i za ocean – prezenterka stacji MSNBC Mika Brzezinski otworzyła swoją konferencję Know Your Value w Bostonie – pierwszą z całej serii. W kalendarz wydarzeń wciśnięto także nowojorską konferencję Women in Policing ze sloganem „Hear Them Roar!" (tłumaczenia nie wymaga). Wcześniej odbył się szczyt Inc. Women's Summit („Be Inspired, Be Empowered, Get Equipped"), a po nim S.H.E. Summit.

To wszystko w samym tylko październiku. Jest także TEDWomen, Jump Forum, Leap Conference, BlogHer, Watermark, Women Rule Summit czy 3% Conference adresowana do kobiet w reklamie. Oraz Womens' Enterpreneurship Day, konferencja kobieca sponsorowana przez niemal każdy stan i branżę, w tym kilka banków inwestycyjnych. A do tego dziesiątki paneli przez cały rok. Może to zakrawać na ironię, ale nawet męska liga futbolu amerykańskiego (National Football League) zorganizowała swój pierwszy w historii szczyt kobiet podczas tygodnia Super Bowl 4 lutego. Był on wynikiem skandali związanych z zarzutami wobec zawodników o przemoc domową oraz z pozwami sądowymi cheerleaderek, dotyczących sprawiedliwych wynagrodzeń. Brały w nim udział m.in. Serena Williams i Condoleezza Rice.

Współautorka tego tekstu była uczestniczką wielu kobiecych eventów. Może zaświadczyć, że często są one pobudzające i – tak naprawdę – inspirujące. Przebywanie w towarzystwie tak wielu kobiet o nieziemskich CV, słuchanie ich opowieści o walce i o sztuce przetrwania korporacyjnych bitew czy wręcz wojen może dodać mocy każdemu. Często więc wyjeżdżasz z takiej imprezy rozpromieniona, z silnym postanowieniem, że będziesz więcej robić dla innych kobiet i dla siebie. Ale potem siadasz na powrót do swojego biurka (prawdopodobnie obok wyżej opłacanego kolegi) i wraca stara, dobrze znana apatia.

Na konferencjach nie było dyskusji o zmianach polityki, nie było lobbystów z parlamentów. Żadnej listy adresów e–mailowych, by pozostać w kontakcie i się organizować. W końcu zaczynasz się zastanawiać, czy eksplozja takich imprez to ilustracja tego, jak daleko zaszły kobiety, czy też raczej dowód na to, że nie osiągnęły postępu w ogóle. Bo dlaczego pomimo całej energii, którą generują tego typu konferencje, panie wciąż tylko... mówią? Słowa, słowa, słowa.

– Kobiety nieustannie się nakłania, żeby pięły się po stopniach korporacyjnej kariery, brały sprawy w swoje ręce. A one chcą to robić. Dobrze, że organizują takie imprezy – mówi Michael Kimmel, socjolog zaangażowany w ruch gender, autor książki „Angry White Men" i (co rzadkie) męski prelegent podczas różnych kobiecych konferencji. – Niestety, żeby to wszystko zyskać, muszą wychodzić poza swoją firmę. Dlaczego? Bo w zdominowanych przez mężczyzn przedsiębiorstwach, w których pracują, nie mogą otrzymać prawdziwego wsparcia i zrozumienia. Patrząc z perspektywy amerykańskiej – większość działalności politycznej wokół kwestii kobiecych przez dziesięciolecia koncentrowała się na wojnie o legalność lub zakaz aborcji. Członkowie Kongresu poświęcili tysiące godzin na debaty nad tym, czy organizacja Planned Parenthood (promująca świadome rodzicielstwo i dbająca o zdrowie kobiet, ale kontrowersyjna z uwagi na praktyki aborcyjne) powinna w ogóle mieć pozwolenie na działalność. Podczas gdy wiele energii idzie na poruszanie od nowa tych samych starych kwestii, zaniedbuje się problemy, takie jak urlopy wychowawcze, tania opieka dla dzieci, równa płaca i brak kobiet na decyzyjnych stanowiskach. Stąd erupcja biznesu konferencyjnego dla kobiet pozwalającego wypełnić tę pustkę. Za opłatą.

– Nie sądzę, żeby istniał silny związek pomiędzy rosnącą liczbą kobiecych konferencji a faktycznymi postępami dokonywanymi przez kobiety – mówi Anne–Marie Slaughter, prezydent New American Foundation i autorka książki „Unfinished Business: Women, Men, Work, Family", która często bywa zapraszana do wystąpień. – Dopóki traktujemy wszystkie te sprawy jako typowe „kwestie kobiece", do niczego nie dojdziemy. To nie jest właściwa droga do polepszenia losu kobiet. Lubię te konferencje, bo spotykam i poznaję mnóstwo fantastycznych kobiet zajmujących się świetnymi rzeczami – mówi Slaughter. – Ale nie należy tego mylić z ich problemami w pracy.

Mimo swego sceptycyzmu Slaughter zauważa jednak także dobre strony – wiele z tych konferencji służy cennym celom biznesowym, dając kobietom szansę poznawania się, prowadzenia rozmów i nawiązywania kontaktów w interesach. Czyli tego wszystkiego, co robią mężczyźni podczas swoich wypraw golfowych czy w lożach na stadionach.

Ten sam aspekt podkreśla też Paulina Bernatek–Brzózka, coach, szkoleniowiec, współautorka książki „Fitness dla kobiet". Zwraca uwagę na to, że panie powinny uczyć się wzajemnego wsparcia i budowania sieci kontaktów. – Kobiety w dalszym ciągu potrafią się kierować zawiścią zamiast potencjałem i kompetencjami – mówi Bernatek–Brzózka. – Nie wykorzystują swoich sieci kontaktów równie umiejętnie, jak robią to mężczyźni.

Oprócz kobiecych konferencji „ogólnorozwojowych" są zresztą także specjalistyczne, bardzo konkretne tematycznie. – Np. u nas funkcjonują programy dedykowane dla kobiet, w szczególności dla kobiet technicznych – mówi Karolina Marzantowicz, dyr. techniczny sektora bankowego na Europę Środkową i Wschodnią w IBM. Jako słuchaczka, panelistka lub prelegentka uczestniczy w tego typu eventach, opowiadając o osiągnięciach IBM, w których ma udział (występowała m.in. na światowych kobiecych konferencjach inżynierskich jak Society of Women Engineers, Grace Hooper Conference czy IEEE Women in Engineering International Leadership Conference). – To, co tam lubię, to możliwość spotkania wyjątkowo zdolnych kobiet inżynierów, naukowców, projektantek w każdym wieku. Lubię słuchać inspirujących opowieści o ich dokonaniach, o tym, jak rozszerzają możliwości nauki i technologii – opowiada.

Joanna Ceplin, partnerka w agencji CommunicoArts oraz współzałożycielka Lemon Social Media, która zajmuje się doradztwem w dziedzinie komunikacji w mediach społecznościowych, uważa, że eventy dla kobiet to potrzebne inicjatywy. Ale od pewnego czasu obserwuje, że ich uczestniczki dzielą się na dwa typy. – Pierwszy to ten, który przychodzi zdobyć nowe kontakty, nową wiedzę, rozwinąć swój już istniejący biznes. Ale wiele jest też pań niezdecydowanych. Często mają już duże dzieci i szukają jakiejś zmiany w karierze. Część z nich się odważy i podejmie decyzję np. o założeniu własnej działalności. I to wielki plus tych spotkań, bo skłaniają one kobiety do spojrzenia na swoje życie i zastanowienia się: „Czy ja też tak mogę?" – mówi Ceplin.

To, co dziś jest modne, nie zawsze takie było. Tina Brown mówi, że kiedy sześć lat temu zaczynała organizować konferencję Women in the World, bardzo trudno było jej zdobyć sponsora. W pierwszym roku szczyt odbył się w małej sali kinowej na 350 miejsc. Szczęśliwie udało się przekonać firmę Hewlett–Packard, by zapewniła finansowanie w wysokości 600 tys. dol. Brown, która zaczęła wydawać magazyn „Talk" (zamknięty w 2002 r.) i „Daily Beast" (później połączony z „Newsweekiem"), była w samym środku swych życiowych zmian zawodowych. Tym razem intuicja jej nie zawiodła. Wspomina, że obserwowała początki „globalnego ruchu kobiecego" i chciała stworzyć wokół niego wydarzenie na żywo, które trafiłoby do serwisów informacyjnych.

– Pomysł chwycił – mówi dziś, siedząc w swoim biurze w siedzibie „New York Timesa", który ostatnio nawiązał współpracę z Women in the World i zapewnił organizacji przestrzeń biurową. – W trzecim roku pozytywna reakcja kobiet i zapotrzebowanie były już tak wielkie, że mogłyśmy się starać o większy sponsoring.

Brown i pracująca dla niej Kyle Gibson, która spędziła lata jako producentka ABC News, szukały świeżych, chwytających za serce historii. Nie pozwalały prelegentkom na próby, żeby zapewnić dyskusji autentyczność. Koncern Toyota zaoferował sponsoring wyrażony w siedmiocyfrowej kwocie, dostarczając m.in. samochody do transportu delegatek i pokrywając inne koszty bizneswoman występujących na scenie. Po ekspansji na Londyn jeszcze w tym samym miesiącu szczyt po raz pierwszy odbył się w Indiach. – Bardzo mi zależy, żeby powstała z tego globalna platforma – mówi Brown.

Kiedy zaczynała, jedyną jej poważną konkurencją – choć te wydarzenia mocno się różnią – był Most Powerful Women Summit, event magazynu „Fortune" organizowany od 1999 r. Ten jednak przeznaczony jest dla prawdziwej śmietanki amerykańskiego biznesu – kobiet na eksponowanych stanowiskach dyrektorskich i zarządczych. Inauguracyjna konferencja „Fortune" miała jednego sponsora – Women & Co., oddział Citigroup, oferujący kobietom zarządzanie pieniędzmi. Dziś sponsoringiem jest zainteresowanych więcej firm, niż impreza potrzebuje i może przyjąć. Gdyby więc np. Deloitte zdecydowało się nie przedłużać swojego zaangażowania, to inne firmy konsultingowe już czekają w kolejce. Do głównych sponsorów w zeszłym roku należały Citigroup i Zurich Insurance, a kontrakty szacowane były przez osoby z branży na „niskie liczby siedmiocyfrowe" (choć Pattie Sellers z „Fortune", która zajmowała się od początku Most Powerful Women, nie potwierdza tego ostatniego).

Rejestracja na główny szczyt i cztery powiązane z nim wydarzenia to koszt 10 tys. dol. Jeszcze rok wcześniej było to 8,9 tys. dol, ale zdrożało. Kobiety dzielą się historiami o przetrwaniu w męskim świecie i spacerują podczas przerw po wyłożonych dywanami korytarzach. – Podnieśliśmy cenę, a lista oczekujących i tak się wydłużyła – mówi Sellers. – To dobry interes – robi przerwę. – To bardzo dobry interes.

Jeśli jakąś markę konferencji uda się wylansować, może ona być bardzo dochodowa – co ważne m.in. dla magazynów prasowych, których zyski z reklam spadają (wydawca amerykańskiej edycji „Businessweeka" też przyjął tę strategię). Interes może być tak lukratywny, że magazyn „Fortune" stworzył kilka dodatkowych imprez, jak np. Most Powerful Women Next Gen – dla młodszych liderek. Broszura konferencji, publikowana w formie skoroszytu, aż puchnie od reklam Cadillaców i produktów firmy Johnson & Johnson.

Gdy impreza się rodziła w 1999 r., były tylko dwie kobiety stojące na czele firm z Listy 500 magazynu „Fortune". Dziś jest ich 20. Reprezentacja kobiet w amerykańskim Kongresie wzrosła z 11 proc. w 2001 r. do 19 proc. Ale zachwianie proporcji nadal jest widoczne. Panie stanowią tylko 24 proc. osób zatrudnionych na wysokich stanowiskach menedżerskich w największych firmach i 19 proc. członków zarządów. W niektórych branżach – np. finansach i produktach konsumenckich – kobiety narzekają, że liczba pań wspinających się w ich firmach wyżej na szczeblach kariery „prawie się nie zmieniła, odkąd zaczynały pracę mniej więcej 25 lat temu".

Drugi element tej układanki to sam biznes konferencyjny, którego imprezy kobiece są częścią. Wg IBISWorld rynek ten urósł do wartości 13,4 mld dol. rocznego przychodu (z uwzględnieniem targów). Weźmy np. imprezy TED, które zapoczątkowały złoty wiek konferencji i dokonały samoreplikacji w zyliony inspiracyjnych seminariów, prowadzone przez organizację non profit Sapling Foundation. Z przemówienia Chrisa Andersona, który jest szefem tej organizacji od 2002 r., imprezy TED już w 2012 r. wygenerowały 27,8 mln dol. przychodu, głównie dzięki temu, że firma co roku przekonuje 1,4 tys. osób do zapłaty tysięcy dolarów za udział. Nawet konferencje z dolnej półki cenowej – takie jak np. BlogHer dla blogerek, w której udział kosztuje 99 dol. za dwa dni – wychodzą na swoje dzięki szczodrym umowom ze sponsorami. Pomimo tego, że na przygotowanie show wydają jednorazowo 2–3 mln dol.

Sallie Krawcheck, była dyrektor finansowa w Citigroup, wspomina, że kiedy zaczynała karierę, była jedną z zaledwie dwóch analityczek giełdowych w Sanford C. Bernstein. Na Wall Street w ogóle pracowało tak niewiele kobiet, że miała bardzo mało koleżanek, z którymi mogłaby choćby porównywać swoje osiągnięcia. Teraz Krawcheck jest dyrektorką Ellevest, platformy inwestycyjnej dla kobiet mającej przybliżyć im świat inwestycji. Opowiada, że pod koniec lat 90. XX w. najbardziej złościło ją, kiedy wielkie banki zaczęły tworzyć własne obowiązkowe grupy i seminaria dla swoich maleńkich mniejszości zatrudnionych kobiet.

– Bywały całodniowe spotkania na temat różnorodności. Dostawałaś zaproszenie i oczekiwano od ciebie, że weźmiesz w tym udział. Przez cały dzień rozmawiano na różne tematy związane z różnorodnością – mówi. – A potem wychodziłyśmy ze spotkania, ale żadna nie dostawała awansu! I myślałam sobie: spędziłam cały dzień, nie pracując, a w domu zostały dzieci – irytuje się. – To samo robili z ludźmi o innym kolorze skóry – dodaje.

Krawcheck uważa jednak, że zewnętrzne, niezależne konferencje to zupełnie inna sprawa. One muszą zrobić prawdziwe wrażenie na publiczności, żeby za rok dopisała znowu. Dlatego Tina Brown, planując swoje imprezy, wiedziała, że chce unikać banalnej formuły poradnikowej typu „jak to osiągnąć". Wolała autentyczne, żywe historie o kobietach dokonujących niezwykłych rzeczy w obliczu przeciwieństw. Następnie zrobiła z nich show jak z Broadwayu, w którym obok siebie występują ofiary gwałtu i zdobywczynie Oscara. To mieszanka spektakularnych wzlotów i upadków, historii do płaczu i ciekawych opowiastek, katastrof i spełnionych aspiracji – oraz spora dawka kunsztu reżyserskiego.

Podczas otwarcia w Londynie Brown stała samotnie w powodzi świateł na czerwonym dywanie przed Cadogan Hall, salą koncertową w centrum miasta. Kilka minut później podjechał czarny samochód i się zatrzymał. Nawet paparazzi ucichli, kiedy otworzyły się drzwi auta i pojawiła się długa, szczupła noga ze stopą obutą w czółenko ozdobione kryształkami. Przybyła królowa Jordanii Rania. Brown ruszyła w jej stronę, a kiedy królowa wysiadała z samochodu, chwyciła ją za nadgarstki. – Dziękuję za przybycie – powiedziała.

Następnie, trzymając się za ręce, poszły w stronę wejścia. Co kilka kroków się zatrzymywały, a flesze aparatów fotograficznych rozbłyskały jak fajerwerki. W końcu dotarły do drzwi, skręciły i zeszły schodami do sali dla VIP–ów. Później królowa otworzyła szczyt szczerym wywiadem o losie syryjskich uchodźców w Jordanii. Publiczność słuchała z uwagą.

Późnym popołudniem następnego dnia odbył się panel pt. „Koniec mizoginii?". Na scenę weszła grupa kobiet, w której były m.in. dramatopisarka Bonnie Greer oraz Charlotte Proudman. Ta druga to młoda angielska prawniczka. Kilka miesięcy temu rozpętała aferę, gdy sporo starszy kolega po fachu przesłał komplement na temat jej zdjęcia w serwisie LinkedIn (konkretnie napisał „stunning", co znaczy cudowna, oszałamiająca). Proudman uznała tę uwagę za niewybaczalnie seksistowską i uwłaczającą, po czym rozwlekła (wraz ze swoją pełną oburzenia odpowiedzią) po mediach społecznościowych – uczyniło to z niej prawdziwą feministyczną heroskę (choć zdarzało się też określenie „feminazi").

– Czy koniec mizoginii to mrzonka? – zapytała z brytyjskim akcentem moderatorka, historyczka dr Amanda Foreman. – W ciągu następnych 29 min spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie. Umilkła na chwilę i zajrzała do notatek, jakby rozważała dziesiątki możliwych kierunków, w których może się potoczyć dyskusja o mizoginii. Następnie rozmowa ruszyła jak lokomotywa – były pytania o pornografię, prawo do aborcji, rolę mediów, definicję feminizmu (Foreman zapytała retorycznie, czy na sali znajduje się jakaś kobieta, która nie jest feministką). Dyskutowano o tym, czy internet jest seksistowski, o rasach oraz o tym, że feminizm w Pakistanie jest (co za niespodzianka) na zupełnie innym etapie niż w świecie Zachodu – wiele dziewczynek nie chodzi tam w ogóle do szkoły i są wydawane za mąż w wieku czterech lat.

To ostatnie zabrzmiało dość ponuro. Greer szukała więc czegoś pozytywnego do powiedzenia. – Ta ruina się wali – wygłosiła. – Wąż zawsze najzacieklej walczy, gdy umiera. Musimy być gotowe, kiedy coś się rozpada, żebyśmy mogły przejść na wyższy poziom. To bardzo ekscytujący czas.

Następnie dr Foreman spytała Zing Tsjeng, brytyjską redaktor serwisu Broadly (kobiecej strony internetowej należącej do magazynu „Vice"), jaką radę dałaby samej sobie sprzed 10 lat. Tsjeng wzruszyła ramionami i westchnęła. – Chciałabym móc powiedzieć, że było warto. Bo wydaje się, że dzisiaj robimy krok naprzód i dwa kroki w tył – powiedziała. – Choć mamy Beyonce stojącą na scenie, a w tle wypisane wielkimi literami słowo „feministka", to wciąż walczymy o najbardziej podstawowe sprawy.

Ekonomistka z Harvardu Claudia Goldin, która bada kobiety i tematykę siły roboczej, była na kilku kobiecych konferencjach i czuła się trochę zawiedziona. Określiła je jako skupiające się głównie na „nisko wiszących owocach" i unikające bardziej skomplikowanych strukturalnych kwestii, które zmieniłyby życie wielu kobiet – np. jak wywrzeć nacisk na pracodawców, żeby w większym stopniu akceptowali pracę zdalną („Internet bardzo pomógł kobietom – uważa Joanna Ceplin. – Dzięki niemu możemy kierować swoim biznesem i pracować z domu").

Goldin uważa, że idea, jakoby poszczególne kobiety mogły indywidualnie rozwiązać fundamentalne problemy swojej płci, jest chybiona. A mówienie im, że „jeśli tylko bardziej się postarają, poproszą o więcej podwyżek i będą dokonywać właściwych wyborów, to wszystko się uda", jest nieprawdą. Bo to problem strukturalny, niemal niezależny od nich samych.

– Zmiana zawsze zachodzi dzięki wysiłkom zbiorowym – mówi także Carroll Smith–Rosenberg, profesor emeritus w dziedzinie women's studies na uniwersytecie w Michigan. – Przywódcy są bardzo ważni. Ale zmiana nie zrodzi się z działań jednej osoby w izolacji. Musi być kolektyw. A nie wiem, czy z tych spotkań jakiś kolektyw się wyłania.

Anne–Marie Slaughter, autorka książki pt. „Unfinished Business", uważa, że większość kobiet występujących na scenie podczas takich konferencji to w gruncie rzeczy „korporacyjne aktorki działające pod presją, by w tych wystąpieniach tuszować problemy w swojej własnej firmie". Stąd autocenzura. Rzadko przyznają, że same doświadczyły czy były świadkami seksizmu albo dyskryminacji. A prawdziwa konstrukcja, na której wspiera się ich stanowisko w firmie – często drogo okupiona – jest z reguły ukryta przed ludzkim wzrokiem.

Slaughter mówi, że gdyby miała opracować praktyczną konwersację mającą pomóc kobietom w ich rozwoju zawodowym, zaczęłaby od zapytania tych, które zrobiły największą karierę, o ich życie domowe – także o to, czy ich mężowie nie pracują i biorą na siebie większość obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci. Rozmawiałaby o nowych sposobach myślenia na temat budowania kariery, o tym, jak pozwolić sobie w niej na bardziej elastyczne okresy, kiedy takowe są potrzebne. Zachęcałaby do szczerych wyznań o zawartych kompromisach.

Mówiłaby też o tym, czego trzeba, by naprawdę zmienić kulturę w korporacjach. Uważa, że firmy – nawet męska liga NFL – mogłyby wspierać ten cel, robiąc coś konkretnego, jak np. mianując więcej kobiet do rad nadzorczych i zarządów, w zamian za dobry PR.

– Same hasła typu „możesz zrobić wszystko, jeśli tylko wystarczająco się postarasz", to nowomowa, nie rzeczywistość – deklaruje Slaughter.

W tej ostatniej kwestii zdania bywają jednak mocno podzielone. Joanna Malinowska–Parzydło, autorka bestsellera „Jesteś marką. Jak odnieść sukces i pozostać sobą" (obecnie na stanowisku chief visionary officer w firmie Personal Brand Institute pomaga budować klientom markę osobistą), uważa, że problemem polskich kobiet jest szklany sufit, który siedzi w ich głowach, nie zaś niechętni im ludzie i inne przeciwności. Kobiety mają niskie poczucie własnej wartości, a to właśnie dobra samoocena, jak zauważa Malinowska–Parzydło, musi być najważniejszym fundamentem do budowania dobrych relacji i silnej marki osobistej – profesjonalistki czy liderki.

– Kobiety mają trudniej, ale nie ze względu na środowisko zewnętrzne, lecz „wewnętrzne". Polki, przynajmniej moje pokolenie, były wychowywane w tradycji grzecznie spuszczonych w dół oczu, zaniżania własnych sukcesów i niemówienia o sobie rzeczy dobrych, bo te mogły padać wyłącznie z ust zewnętrznych autorytetów: mamy, babci, wychowawcy czy szefa – mówi Malinowska–Parzydło. Jej zdaniem uczestniczki kobiecych eventów i konferencji często właśnie tam uświadamiają sobie, że mają niewłaściwe postawy i myślenie oraz brakuje im umiejętności komunikowania swoich potrzeb i aspiracji, wartości czy talentów i mocnych stron.

Podobnie wypowiada się Patrycja Załug. Jako certyfikowany coach pewności siebie prowadzi ona autorskie warsztaty „Codziennie pewna siebie", w których udział wzięło już ponad 1,3 tys. kobiet. Załug zgromadziła wokół swojej inicjatywy społeczność ponad 18 tys. pań zainteresowanych wzmacnianiem pewności siebie. – To, co robię, pokazuje, jak bardzo my, kobiety, tęsknimy za tym, aby poczuć się naprawdę pewne, wartościowe, poczuć swój potencjał i moc – mówi. Karolina Marzantowicz z IBM uważa, że bardziej niż programów dla kobiet brakuje odpowiedniego poziomu edukacji, wiedzy dotyczącej różnic płci czy też postaw psychologii wśród kadry zarządzającej. – Bo dobry kierownik czy szef mający wiedzę o tym, jakie są typy osobowości i co motywuje ludzi, będzie wspierać w rozwoju zarówno panie, jak i panów – kwituje.

Magdalena Dziewguć, pracująca w Google na stanowisku head of Google for Work na region Europy Środkowej i Wschodniej, uważa, że kontakt z innymi kobietami, które osiągnęły sukces, nie rezygnując przy tym z rodziny, jest najskuteczniejszym sposobem na zmotywowanie pań do rozwoju zawodowego. – Ich wsparcie emocjonalne jest bezcenne w procesie pokonywania kolejnych ograniczeń i barier. Sama otrzymałam i nadal otrzymuję dużo wsparcia od innych kobiet biznesu. Dzisiaj chętnie takim wsparciem dzielę się z koleżankami – podkreśla.

Kaznodzieje już dawno odkryli moc przemowy na żywo, siłę budującego kazania przed zbiórką na tacę. Podczas kolacji ostatniego wieczoru szczytu „Fortune" w Mandarin Oriental Hotel w Waszyngtonie Michelle Obama miała wygłosić przemówienie programowe. Kolacja odbywała się w Narodowej Galerii Portretu w Smithsonian American Art Museum, pomiędzy portretami wielkich postaci z amerykańskiej historii: ojców założycieli, wynalazców i naukowców, bohaterów wojennych itd. W większości mężczyzn, oczywiście. Kobiety, które odniosły największy sukces w amerykańskim biznesie, piły wina z Napa Valley i słuchały pierwszej damy, a potem rozmawiały z menedżerkami firmy Xerox – prezesem Ursulą Burns i szefową technologii Megan Smith – o tym, jak zainteresować większą liczbę dziewczynek matematyką i naukami przyrodniczymi.

Złote połyskliwe obrusy i bukiety białych storczyków ozdabiały salę, w menu znalazły się egzotyczne potrawy. Przy stołach toczyły się gorące rozmowy o tym, jak wyczerpująca jest walka dzień w dzień z całym tym męskim klubem w korporacjach. Uczestniczki narzekały, że niewiele kobiet piastujących niższe stanowiska stara się o awans: „Po całej tej walce i zdobyczach... co się tak naprawdę zmieniło?".

Wtedy na podium weszła Michelle Obama w granatowej sukni, z błyszczącymi oczami i w sali zapadła cisza. Pierwsza dama miała mówić o swojej nowej inicjatywie nazwanej Lets Girls Learn stworzonej, by pomóc dziewczynkom na całym świecie, które nie mają dostępu do formalnej edukacji. I prosiła najpotężniejsze kobiety Ameryki o pomoc.

– Stoicie na czele organizacji, które zmieniają ludzkie życie. Rozbijając każdy szklany sufit, jaki tylko można sobie wyobrazić, pokazałyście nam wszystkim, że miejsce kobiety jest tam, gdzie ona sama chce być – powiedziała Obama. – Jesteście żywym dowodem na to, że jeśli kobiety mają dobre wykształcenie, a ich głos słyszalny jest na korytarzach władzy, zmieniają one nie tylko swoje własne życie, ale też życie narodu i całego świata.

Pierwsza dama opisała okropny los 62 mln dziewcząt w krajach takich jak Afganistan czy Indie. Mają po 12 lub 13 lat i wiele marzeń o tym, kim chciałyby być w życiu. – I pewnego dnia ktoś bierze je za ramię i mówi: Wybacz, ale nie ty. Ty jesteś dziewczynką. Musisz zostać w domu. Musisz wyjść za mąż za mężczyznę starszego od siebie o 20 lat, którego ci wybraliśmy, i zacząć rodzić mu dzieci. Pomyślcie, jak byście się czuły na miejscu tych dziewczynek.

Władczynie Ameryki słuchały uważnie. – Musimy być siecią ratunkową dla tych dziewczynek – mówiła Obama. – Musimy zrobić dla nich to, co kiedyś tak wiele kobiet zrobiło dla nas. Kobiet, które walczyły, żebyśmy mogły wejść do klas szkolnych i na korytarze władzy. I na kierownicze stanowiska. Musimy sprawić, żeby te dziewczynki poszły do szkoły.

Na początku przemówienia pierwszej damy panie dyrektorki na potęgę robiły jej zdjęcia komórkami i zamieszczały na Instagramie. Ale kiedy po 16 minutach zakończyła przemówienie, większość z nich odłożyła telefony i łykała łzy.

Handel
Biden chce uderzyć w Chiny. Wzywa do potrojenia ceł na metale
Handel
Pęka handel Chin z Rosją. Kreml po prośbie w Pekinie
Handel
Drożyzna zmienia gusta konsumentów w Polsce. Cena ma znaczenie
Handel
Polacy pokochali diamenty. Jubilerzy zacierają ręce
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Handel
Koniec z alkoholem na stacjach benzynowych? Premier Tusk rozważa ten pomysł