– Tytułowe pytanie stwarza iluzję, że każdy kraj może sobie dowolnie wybrać model gospodarczy. Tymczasem ten model sam się tworzy, jest wypadkową systemu politycznego państwa, wymogów międzynarodowych i szeroko pojętej kultury. Jeśli system ekonomiczny nie jest dopasowany do tych uwarunkowań, to po prostu zawodzi – mówił w środę wieczorem prof. Andrzej Koźmiński, moderator debaty „Jaki kapitalizm dla Polski?", która odbyła się w ramach Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie. Koźmiński zauważył, że rząd PiS już zabrał się do przebudowy polskiego modelu gospodarczego: dąży m.in. do wzmocnienia własności publicznej, uniezależnienia Polski od czynników zewnętrznych, zwiększenia bezpieczeństwa socjalnego. I choć badania socjologiczne pokazują, że takie zmiany są po myśli większości społeczeństwa, to nie jest pewne, czy będą pasowały do polskich uwarunkowań, od czego zależy ich trwałość.

Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, zauważył, że retoryka rządu PiS różni się od praktyki. – Z retoryką ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego zgodziłaby się większość polskich ekonomistów. Jasne, że trzeba zwiększyć inwestycje, pobudzić innowacyjność gospodarki, przestawić ją na produkcję o wyższej wartości dodanej. Ale zamiast realizować te cele, rząd angażuje się w transfery socjalne – tłumaczył ekonomista. – Wicepremier Mateusz Morawiecki miesza teorie, porządki. Z jednej strony krytykuje neoliberalizm, a z drugiej mówi, że trzeba zwiększyć stopę oszczędności, bo to warunek wzrostu inwestycji. A to jest jeden z dogmatów neoliberalizmu – dodał Marcin Kędzierski, dyrektor programowy Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. – Zmiany modelu kapitalizmu, które podejmuje rząd PiS, mi się nie podobają – powiedział Henryk Orfinger, współzałożyciel i prezes spółki dr Irena Eris. – Otoczenie stało się nieprzyjazne dla biznesu. Martwi mnie też dążenie do koncentracji banków w rękach państwa – tłumaczył.

Bardziej socjalny model kapitalizmu w Polsce może się jednak okazać konieczny, jeśli sprawdzą się kasandryczne prognozy, wedle których postęp technologiczny będzie zmniejszał popyt na pracę. W takiej sytuacji praca może stać się luksusem, a duże rzesze ludzi będą musiały być utrzymywane przez państwo. – Takie prognozy nieuchronnie przywodzą na myśl przewidywania Malthusa, że produkcja żywności nie będzie nadążała za wzrostem populacji – zauważył Janusz Jankowiak.