Analitycy wróżą kanclerz Angeli Merkel kolejne zwycięstwo wyborcze, ale wielką niewiadomą jest, kto wejdzie do nowej koalicji rządzącej. Czy kierowana przez Merkel CDU wraz sojuszniczą CSU utworzy koalicję z liberalną partią FDP? Czy też może, tak jak obecnie, z socjaldemokratyczną partią SPD (kierowaną Martina Schulza)? Czy w tej powyborczej układance znajdzie się miejsce dla Zielonych? Szanse na wielką koalicję lewicy (SPD, Zieloni i postkomunistyczna Die Linke) są jak na razie małe, a eurosceptyczna, prawicowa Alternatywa dla Niemiec nie ma możliwości wejścia do jakiejkolwiek koalicji.
Eksperci wskazują jednak, że niezależnie od koalicyjnych konfiguracji, po wyborach powinniśmy mieć kolejne cztery kontynuacji dotychczasowej polityki gospodarczej. Niewiele się więc powinno zmienić w kwestii polsko-niemieckich relacji ekonomicznych – oczywiście, jeśli przyjmiemy, że kanclerz Merkel nie zrobi Europie podobnej niespodzianki jak z zapraszaniem „uchodźców" do Europy...
- W czasach geopolitycznej niestabilności bardzo prawdopodobne jest, że Niemcy nie zafundują sobie drastycznych zmian w rządzie. Ponowny wybór Angeli Merkel oznacza bardziej przewidywalny scenariusz polityczny, zwłaszcza że obecna kanclerz od 2005 roku ma określony kierunek działania. Kontynuacja programu Merkel oraz Unii CDU/CSU na pewno przyniesie uspokojenie – wskazuje Dorota Seń, dyrektor centrum inwestycyjnego BGŻOptima.
Nowy niemiecki rząd będzie musiał zmierzyć się m.in. z problemem ściślejszej integracji strefy euro. Francuski prezydent Emmanuel Macron liczy na współpracę z Niemcami w swoich projektach budowy unii fiskalnej – wspólnego budżetu dla strefy euro i wspólnych obligacji. To nie jest nowa idea. Francja od lat 60. stale szuka sposobu na to, by skłonić Niemcy do podzielenia się przez nie sukcesem gospodarczym (czyli głównie do tego, by poprawił się bilans w handlu Francji z Niemcami) i była to jedna z przyczyn powstania euro. Angela Merkel nie powiedziała „nie" propozycjom Macrona (w 2011 r. sama nawet zaproponowała podobne) a jej socjaldemokratyczny rywal Martin Schultz chętnie by je poparł.
Czy to jednak oznacza, że prace nad przebudową strefy euro posuną się naprzód? Niekoniecznie, bo Niemcy mają poważny powód, by powstanie takiej unii opóźniać jak tylko się da: to przecież oni łożyliby w ramach tego mechanizmu na słabsze państwa. Niemcy miały w zeszłym roku nadwyżkę fiskalną wartą 0,8 proc. PKB i dług publiczny wynoszący 68,3 proc. PKB. W unii fiskalnej znaleźliby się m.in. z Francją mającą w 2016 r. deficyt finansów publicznych wynoszący 3,4 proc. PKB i dług publiczny sięgający 96 proc. PKB. A także z Hiszpanią, która miała wówczas deficyt finansów publicznych wynoszący 4,5 proc. PKB i dług publiczny zbliżony do 100 proc. PKB. Większość państw strefy euro nie spełniała w zeszłym roku kryteriów z Maastricht dotyczących finansów publicznych. Wiele z tych państw - z Francją na czele - nie spełnia ich od lat. Emisja wspólnych obligacji dla strefy euro służyłaby przede wszystkim ich potrzebom, ale przecież koszty obsługi długu w dużej mierze spadłyby na Niemcy. Po latach instytucjonalnej ewolucji oraz naginania traktatów mogłoby się okazać, że to Niemcy de facto gwarantują włoski dług publiczny wynoszący w zeszłym roku 133 proc. PKB Włoch. Roger Bootle, były doradca ekonomiczny Margaret Thatcher i zarazem szef firmy badawczej Capital Economics wskazuje, że Niemcy mogłyby w wyniku unii fiskalnej stać się "magicznym drzewkiem z pieniędzmi dla strefy euro". Byłyby skazane na wieczne dotowanie południa Europy tak jak północne Włochy dotują Sycylię czy Kalabrię.