Najważniejsze jest wynegocjowanie odpowiedniego kursu. Nigdy nie mówiłem, że Polska powinna wstąpić do euro jak najszybciej, tylko zawsze podkreślałem, iż trzeba to zrobić przy właściwym kursie. To jest sprawa kluczowa i wokół tego będą wielkie kontrowersje. Partnerzy, do których eksportujemy, będą chcieli, żeby złoty był jak najmocniejszy. Z kolei w Polsce większość uważa, że silniejszy złoty jest lepszy. A tak niekoniecznie jest. W ciągu tego roku wzmocnił się zasadniczo w stosunku do euro. Było 4,45 a jest 4,15 zł. Nasi eksporterzy za 1000 euro, przy wzmacnianiu złotego, teraz dostają 300 zł mniej. To są znaczące pieniądze. Jak wyjeżdżamy w Alpy, to dla obywateli lepiej. Płacimy za to 1000 euro, zaokrąglając 4200 zł, a nie 4500 zł, jesteśmy 300 zł do przodu za te same usługi.
Tu zawsze są dobre i złe strony. Jedynie kompleksowe podejście do sprawy ma sens. Czyli pytanie jest o to, jaki kurs będzie wpływał na dynamizację polskiej gospodarki, sprzyjał ekspansji sektora zewnętrznego, tego, który eksportuje produkty naszych rąk i umysłów, bo Polska musi zrealizować strategię wzrostu ciągnionego przez eksport. On ma rosnąć szybciej niż import, a obie te kategorie mają rosnąć szybciej niż PKB i być dźwignią jego wzrostu.
Jaki kurs byłby optymalny?
Ten, który jest bliski obecnemu poziomowi. Nie rozdzierałbym szat, gdyby wstępować do euro przy kursie 4,15-4,20, chociaż sądzę, że bardziej uzasadniony jest poziom bliżej 4 zł. Byłbym powściągliwy, gdyby była jakaś presja o charakterze spekulacyjnym na wzmocnienie kursu złotego.
Skąd niechęć PiS-u do euro?
Na gruncie racjonalnym nie jest proste, abyśmy to pojęli. Obecna ekipa PiS powinna myśleć w ten sposób, że PO tę sprawę sknociła. W roku 2008 r. ówczesny premier Tusk powiedział, że Polska będzie w euro w 2011 r. Platforma nie potrafiła tego zrobić i PiS powinien na tym również zagrać politycznie, pokazując, że on potrafi...