Wszyscy zapłacimy za reformę edukacji

Opinie polityków PiS odnośnie tego, ile kosztować nas będzie reforma edukacji, są podzielone. Zgadzają się jednak w tym, że pieniądze na pewno się znajdą. Dyrektorzy szkół i samorządowcy nie są już tak dobrej myśli.

Publikacja: 11.01.2017 12:06

Wszyscy zapłacimy za reformę edukacji

Foto: 123RF

W poniedziałek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o oświacie, zgodnie z którą 1 września 2017 r. rozpocznie się stopniowa likwidacja gimnazjów oraz tworzenie 8-letnich szkół podstawowych, 4-letnich liceów ogólnokształcących i 5-letnich techników. Nie wiadomo, ile dokładnie wyniosą koszty tej reformy. Minister edukacji Anna Zalewska zapewnia, że nie widzi żadnego zagrożenia finansowego, ponieważ wszystkie wydatki mają zostać pokryte z subwencji oświatowej, która wynosi ok. 42 mld zł. Oprócz tego, jak podaje, MEN przeznaczył z budżetu państwa na ten cel 900 mln zł.

- Wszystko jest dokładnie przemyślane i zostało tak zaplanowane, że jest finansowanie, które znajduje się w projekcie budżetu i w subwencji oświatowej – przekonywała Zalewska w sejmie. Jak wyliczała, w wyniku reformy pojawi się 5 tysięcy nowych oddziałów i dodatkowe etaty, na które są już pieniądze: ponad 300 mln zł wprost dedykowanych i 168 mln zł w rezerwie budżetowej na dostosowanie. Według minister zaplanowano też 168 mln zł w rezerwie budżetowej, 1,4 mld zł subwencji oświatowej, której wcześniej nie było na 6-latki, 400 mln zł na waloryzację wynagrodzeń i 100 mln zł dotacji na podręczniki.

W samej partii jednak zdania co do kosztów wprowadzenia planowanych zmian w systemie edukacji są podzielone. Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki powiedział raz w programie "Jeden na jeden”, że rząd przygotował na wprowadzenie reformy 1,6 mld zł. - Na reformę edukacji przeznaczyliśmy 1,6 mld w porównaniu do subwencji, która trafiałaby do samorządów – zadeklarował i wyjaśnił, że reforma będzie de facto bezkosztowa. - W stosunku do subwencji, która powinna przypadać na liczbę nauczycieli i uczniów, my przekazujemy więcej o ponad 1,5 miliarda złotych, więc w tym sensie rzeczywiście nie ma przyrostów i ona nie kosztuje więcej w budżecie, ale z drugiej strony przeznaczamy więcej środków na tę reformę – zapewnił. Oznaczałoby to, że wydatki rządu nie zwiększą się, tylko pieniądze zostaną inaczej zaksięgowane.

Czy rzeczywiście tak się stanie i czy kwoty, którymi rzucają politycy PiS, okażą się wystarczające? Zarówno opozycja, jak i nauczyciele i dyrektorzy szkół mają tutaj spore wątpliwości. Ich obawy zdają się być w pełni uzasadnione, jeśli spojrzymy na proste liczby. W Polsce działa w tej chwili 7 684 gimnazjów, z czego 3 600 z nich mieści się na wsi, a 4 000 w miastach. Łącznie pracuje w nich ok. 100 tys. nauczycieli i uczy się ponad milion dzieci. Zamknięcie szkół oznacza dla tysięcy pedagogów utratę pracy, z kolei dla podstawówek i liceów konieczność stworzenia nowych miejsc dla przyjęcia tak wielkiej rzeszy uczniów.

Miliardy przeznaczone na gimnazja pójdą w błoto?

Jak zwracają uwagę sceptycy reformy, samo stworzenie gimnazjów pochłonęło już kolosalne kwoty, które mają zostać teraz zaprzepaszczone. Zgodnie z szacunkami Związku Miast Polskich, na wybudowanie i prowadzenie gimnazjów poświęcono jak dotąd 130 mld zł z pieniędzy publicznych, z czego 8 mld zł to wydatki majątkowe.

Co więcej, inwestycje w gimnazja były w ostatnich latach ogromne i były w większości finansowane z funduszy unijnych. Dotacje przeznaczano między innymi na remonty, budowę hal sportowych, ocieplenie budynków czy wyposażenie klas i pomoce naukowe. Przepisy Unii Europejskiej natomiast jasno mówią, że cele, na które zostają oddane pieniądze, muszą wykazać tzw. trwałości rezultatu, a więc co najmniej 5 lat funkcjonowania. To rodzi obawy, że gimnazja, które mają zostać zlikwidowane w trakcie najbliższych 3 lat, będą musiały zwrócić otrzymane środki do Brukseli.

O tę kwestię apelował już od jakiegoś czasu Roman Giertych. - Wszystkie dotacje z UE na gimnazja zrealizowane w ciągu ostatnich pięciu lat (są) do zwrotu, gdyż złamano dziś jeden z warunków dotacji tj. nieprzerwane funkcjonowanie podmiotu przez 5 lat. Dzisiaj przyjęta ustawa może nas kosztować setki milionów złotych – napisał w grudniu na swoim koncie na Twitterze w dniu, w którym sejm uchwalił ustawę oświatową.

Sprawa jest poważna, gdyż w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze. Jak podała dzisiaj Gazeta Wrocławska, tylko na Dolnym Śląsku gimnazja otrzymały ponad 75 mln zł dofinansowania z środków unijnych na realizacje inwestycji, a ostatnie umowy na dotacje zostały podpisane w ubiegłym roku.

Samorządy zapłacą najwięcej

Zalewska przekonywała, że likwidacja gimnazjów nie uderzy w samorządy, jednak wszystko wskazuje na to, że to właśnie na ich kark spadnie brzemię sfinansowania pomysłów forsowanych przez partię. Najbardziej poszkodowane będą gminy, ponieważ to one będą zmuszone ponieść koszty restrukturyzacji szkół, by spełnić nowe wymogi.

Jak wskazuje serwis natemat.pl, niektórzy samorządowcy sporządzili już wstępny bilans wydatków, jakie poniosą w związku z reformą. Włodarzom Szczecina wyszło na przykład, że będą musieli przeznaczyć na nią aż 35,8 mln zł. Największym obciążeniem będą dla nich odprawy dla zwalnianych nauczycieli, które mogą wynieść do 26,5 mln zł.

A jak wiadomo, pieniądze w budżetach gmin same się nie wyczarują i zostaną zaczerpnięte prosto z kieszeni mieszkańców. Za reformę edukacji zapłaci więc każdy z nas.

PiS tłumaczy: zamknięcie gimnazjów było nieuchronne

Jednym z głównych argumentów gabinetu Beaty Szydło za zamknięciem gimnazjów jest niż demograficzny. Jak przekonywała partia, ten proces już się rozpoczął. Faktem jest, że spada liczba dzieci przychodzących na świat, a co za tym idzie po pewnym czasie – liczba gimnazjalistów. Od 2003 do 2014 r. przybyło 478 gimnazjów (z 6114 do 6592). W tym samym okresie ubyło 570 tys. uczniów (z 0,64 mln do 1,07 mln).

Coraz mniej uczniów przypada średnio na jedną szkołę. W 2003/2004 r. w jednej szkole uczyło się średnio 269 uczniów, a w 2014/2015 r. jedynie 162. Coraz mniej liczne są klasy. W 2003/2004 r. na oddział (klasę) przypadało 25 uczniów, 11 lat później - 22 uczniów.

Ale czy rzeczywiście likwidacja gimnazjów coś na to zaradzi? Jak podaje raport GUS „Oświata i wychowanie w roku 2014/2015”, od 2007 do 2012 r. w każdym typie szkół rosły całkowite wydatki na oświatę i wychowanie w przeliczeniu na ucznia. W gimnazjum wydatki te wzrosły z 6 000 zł w 2007 r. do 8 090 zł w 2012 r. Porównywalnie, bo 8 160 zł, kosztuje edukacja ucznia podstawówki.

Zarówno nauczyciele, jak i uczniowie protestujący przeciwko wprowadzeniu reformy wymieniali liczne zalety gimnazjów i zaprzeczali argumentom polityków PiS mówiącym o tym, że panuje w nich agresja. Statystyki wyraźnie pokazują, że najwięcej przypadków przemocy doświadczają uczniowie szkół podstawowych. Gimnazja z kolei przyczyniły się do wyrównania szans i zwiększenia możliwości dla dzieci, w tym tych z mniejszych miejscowości. Z badania OECD uczniów PISA wynika, że 34,6 proc. uczniów, którzy osiągają najlepsze wyniki, pochodzi z rodzin uboższych i słabiej wykształconych, co daje wynik lepszy o 3,2 proc. niż w 2012 r.

W poniedziałek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o oświacie, zgodnie z którą 1 września 2017 r. rozpocznie się stopniowa likwidacja gimnazjów oraz tworzenie 8-letnich szkół podstawowych, 4-letnich liceów ogólnokształcących i 5-letnich techników. Nie wiadomo, ile dokładnie wyniosą koszty tej reformy. Minister edukacji Anna Zalewska zapewnia, że nie widzi żadnego zagrożenia finansowego, ponieważ wszystkie wydatki mają zostać pokryte z subwencji oświatowej, która wynosi ok. 42 mld zł. Oprócz tego, jak podaje, MEN przeznaczył z budżetu państwa na ten cel 900 mln zł.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Gospodarka
Hiszpania liderem wzrostu w eurolandzie
Gospodarka
Francję czeka duże zaciskanie budżetowego pasa
Gospodarka
Największa gospodarka Europy nie może stanąć na nogi
Gospodarka
Balcerowicz do ministrów: Posłuszeństwo wobec premiera nie jest najważniejsze
Gospodarka
MFW ma trzy scenariusze dla Ukrainy. Jeden optymistyczny, dwa – dużo gorsze