W poniedziałek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o oświacie, zgodnie z którą 1 września 2017 r. rozpocznie się stopniowa likwidacja gimnazjów oraz tworzenie 8-letnich szkół podstawowych, 4-letnich liceów ogólnokształcących i 5-letnich techników. Nie wiadomo, ile dokładnie wyniosą koszty tej reformy. Minister edukacji Anna Zalewska zapewnia, że nie widzi żadnego zagrożenia finansowego, ponieważ wszystkie wydatki mają zostać pokryte z subwencji oświatowej, która wynosi ok. 42 mld zł. Oprócz tego, jak podaje, MEN przeznaczył z budżetu państwa na ten cel 900 mln zł.
- Wszystko jest dokładnie przemyślane i zostało tak zaplanowane, że jest finansowanie, które znajduje się w projekcie budżetu i w subwencji oświatowej – przekonywała Zalewska w sejmie. Jak wyliczała, w wyniku reformy pojawi się 5 tysięcy nowych oddziałów i dodatkowe etaty, na które są już pieniądze: ponad 300 mln zł wprost dedykowanych i 168 mln zł w rezerwie budżetowej na dostosowanie. Według minister zaplanowano też 168 mln zł w rezerwie budżetowej, 1,4 mld zł subwencji oświatowej, której wcześniej nie było na 6-latki, 400 mln zł na waloryzację wynagrodzeń i 100 mln zł dotacji na podręczniki.
W samej partii jednak zdania co do kosztów wprowadzenia planowanych zmian w systemie edukacji są podzielone. Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki powiedział raz w programie "Jeden na jeden”, że rząd przygotował na wprowadzenie reformy 1,6 mld zł. - Na reformę edukacji przeznaczyliśmy 1,6 mld w porównaniu do subwencji, która trafiałaby do samorządów – zadeklarował i wyjaśnił, że reforma będzie de facto bezkosztowa. - W stosunku do subwencji, która powinna przypadać na liczbę nauczycieli i uczniów, my przekazujemy więcej o ponad 1,5 miliarda złotych, więc w tym sensie rzeczywiście nie ma przyrostów i ona nie kosztuje więcej w budżecie, ale z drugiej strony przeznaczamy więcej środków na tę reformę – zapewnił. Oznaczałoby to, że wydatki rządu nie zwiększą się, tylko pieniądze zostaną inaczej zaksięgowane.
Czy rzeczywiście tak się stanie i czy kwoty, którymi rzucają politycy PiS, okażą się wystarczające? Zarówno opozycja, jak i nauczyciele i dyrektorzy szkół mają tutaj spore wątpliwości. Ich obawy zdają się być w pełni uzasadnione, jeśli spojrzymy na proste liczby. W Polsce działa w tej chwili 7 684 gimnazjów, z czego 3 600 z nich mieści się na wsi, a 4 000 w miastach. Łącznie pracuje w nich ok. 100 tys. nauczycieli i uczy się ponad milion dzieci. Zamknięcie szkół oznacza dla tysięcy pedagogów utratę pracy, z kolei dla podstawówek i liceów konieczność stworzenia nowych miejsc dla przyjęcia tak wielkiej rzeszy uczniów.
Miliardy przeznaczone na gimnazja pójdą w błoto?
Jak zwracają uwagę sceptycy reformy, samo stworzenie gimnazjów pochłonęło już kolosalne kwoty, które mają zostać teraz zaprzepaszczone. Zgodnie z szacunkami Związku Miast Polskich, na wybudowanie i prowadzenie gimnazjów poświęcono jak dotąd 130 mld zł z pieniędzy publicznych, z czego 8 mld zł to wydatki majątkowe.