Od 8 maja (czyli dnia, w którym USA zapowiedziały powrót sankcji) irańska waluta, rial, straciła do dolara około 40 proc. na czarnym rynku. Pod koniec tygodnia płacono za 1 dolara nawet 89 tys. riali. Wyznaczany przez państwo kurs od kwietnia jest ustalony na około 42 tys. riali za 1 dol. Na koniec zeszłego roku wynosił on oficjalnie 32 tys. riali za 1 dol. Irański rząd dostrzega to, że kurs oficjalny jest oderwany od rzeczywistości i zapowiada, że ustanowi odrębny dla eksporterów oraz importerów.
Załamanie riala zaczyna przypominać upadek waluty innego dużego producenta ropy – Wenezueli. Z tą jednak różnicą, że załamanie wenezuelskiego boliwara zaczęło się kilka lat wcześniej i jest na innym etapie (w tym roku boliwar stracił 99 proc. wobec dolara). W Iranie nie mamy też jeszcze do czynienia w hiperinflacją, nawet jeśli przyjmiemy, że oficjalne dane mówiące o inflacji wynoszącej nieco ponad 9 proc. są sporo zaniżone.
Załamanie irańskiej waluty stało się jednak impulsem dla rozpoczętych w zeszłym tygodniu gwałtownych protestów właścicieli sklepów na bazarach Teheranu i innych dużych irańskich miast. Przekształciły się one w antyrządowe zamieszki. Do fali krwawych protestów w Iranie doszło już w grudniu i styczniu. Wówczas protestowali głównie robotnicy i studenci, teraz kupcy.
– Pogarszająca się sytuacja gospodarcza w Iranie oznacza, że w krótkim terminie wzrośnie tam częstotliwość protestów. O ile jednak niektórzy demonstranci wznoszą antyreżimowe hasła, o tyle jest mało prawdopodobne, by doszło do obalenia władz - twierdzi Henry Rome, analityk z Eurasia Group.