Sejmowa Komisja Finansów Publicznych miała we wtorek decydować w sprawie zatwierdzenia sprawozdania podkomisji nadzwyczajnej o rządowym projekcie ustawy o biegłych rewidentach. Posiedzenie trwało kilka godzin i do czasu zamknięcia tego wydania gazety się nie zakończyło. Zgłaszane uwagi w zdecydowanej większości nie miały charakteru merytorycznego, a raczej techniczno-redakcyjny. Mimo to wywoływały gorące emocje, które już od kilku miesięcy towarzyszą tworzeniu tej ustawy.
Diabeł tkwi w szczegółach
Audytorzy nadal mają nadzieję na złagodzenie ostatniej propozycji, dotyczącej całkowitego zakazu świadczenia innych usług niż audytorskie w badanych podmiotach (dotyczy to m.in. banków i spółek giełdowych). Jest ona zgodna z propozycją firm doradztwa podatkowego, które argumentują to koniecznością wzmocnienia niezależności biegłego rewidenta. Audytorzy ripostują, że kancelariom chodzi tylko o przejęcie lukratywnego rynku.
– Apelujemy o niezamykanie dyskusji. Obecny kształt przepisów nie został dobrze przemyślany. Uderzą w całą gospodarkę – ostrzegał podczas posiedzenia Krzysztof Burnos, prezes Krajowej Rady Biegłych Rewidentów.
Wnioskując z przebiegu wtorkowego posiedzenia i wypowiedzi przedstawicieli resortu wydaje się jednak mało realne, aby biegli rewidenci mogli coś ugrać.
Przedstawiciele firm audytorskich napisali do posłów listy. Podkreślają w nich, że przyjęcie ustawy w obecnym kształcie uderzy chociażby w rynek ofert pierwotnych, ponieważ mocno utrudni sporządzenie prospektu emisyjnego. To audytor zwykle wydaje tzw. comfort letter. W ten sposób potwierdza informacje zawarte w prospekcie. Teoretycznie comfort letter mógłby wydać inny podmiot, ale banki chcą, aby wydał je ten audytor, który badał informacje pochodzące ze zbadanych przez niego sprawozdań.