To na pierwszy rzut oka film typowy dla Emira Kusturicy. Są tu Bałkany, wojna, przenośnia, ogromna energia. Chwilami jednak przypomina parodię stylu Kusturicy.
„Urodziłem się w kraju, w którym nadzieja, śmiech i radość są silniejsze niż gdziekolwiek indziej. Tak samo zło. Albo popełnia się zbrodnię, albo jest się jej ofiarą" – mówił kiedyś Emir Kusturica. Jest Bośniakiem, w rodzinie ma Serbów i Chorwatów. Urodził się w Sarajewie, ale rodacy uważają go za zdrajcę. Zawsze walczyli o swoją niepodległość, zaś Kusturica nie kryje tęsknoty za Jugosławią i czasem, gdy kraje bałkańskie tworzyły jeden organizm.
– Byłem szczęśliwy, żyjąc w kraju wielonarodowym – przyznaje. – Braliśmy od siebie to, co mieliśmy najlepszego: z Zagrzebia kino, ze Słowenii narciarzy, z Bośni piłkarzy, z Serbii literaturę. To zostało zniszczone.
Z taką filozofią nie może być na Bałkanach popularny, ale światu to nigdy nie przeszkadzało. A krytycy interpretowali jego filmy jako wielki protest przeciwko wojnie i oszustwom historii. Przez wiele lat Kusturica był legendą kina. W 1981 roku za pierwszą długometrażową fabułę „Do You Remember Bell" o jugosłowiańskich nastolatkach, którzy w połowie lat 50. po raz pierwszy stykają się z zachodnią popkulturą, dostał weneckiego Lwa dla debiutanta. Potem każdy jego kolejny film stawał się wydarzeniem. Ma dwie canneńskie Złote Palmy – za „Tatę w podróży służbowej" (1985) i „Underground" (1995), nagrodę w Cannes za reżyserię „Czasu Cyganów" (1989), Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie za „Arizona Dream" (1993), weneckiego Srebrnego Lwa za „Czarnego kota, białego kota" (1998).
W nowym wieku jednak niemal zamilkł. W 2004 roku zrealizował „Życie jest cudem", trzy lata później „Obiecaj mi!". Czerpiąc z atmosfery filmów Felliniego, pokazywał obrazy przejmujące, realistyczne, a jednocześnie aspirujące do roli symboli. Jego filmy miały dużo autoironii, ale też zapisywały tragizm Bałkanów.