Złote Lwy za całokształt twórczości odebrali w tym roku Jane Fonda i Robert Redford. Legendy amerykańskiego kina spotkały się po raz pierwszy w roku 1966 na planie filmu „Obława". Rok później zagrali razem w „Boso w parku". Byli tam parą młodych kochanków. Po ponad pół wieku w filmie „Our Souls at Night" znów zagrali zakochaną parę – tym razem starszych ludzi.
81-letni aktor i aktorka, której osiemdziesiątka stuknie za trzy miesiące, wciąż mają się świetnie. W Wenecji na konferencji prasowej tryskali humorem i narzekali, że wciąż jest za mało filmów o ludziach, którzy w jesieni życia chcą kochać. I uprawiać seks.
Wspominali swoją trwającą 47 lat znajomość. Fonda żartowała: „Całowałam się z nim jako młoda dziewczyna, a teraz całowałam się z nim jako blisko 80-latka! Przez całe życie gram z nim miłosne sceny". Redford zaś przyznał, że choć w ubiegłym roku postanowił skończyć karierę aktorką, złamał się dla „Our Souls at Night" właśnie dlatego, by „przed śmiercią zrobić jeszcze jeden film z Jane".
Z kolei nagrodę Jaeger-LeCoultre dostał Stephen Frears. Z tej okazji pokazał swój ostatni film „Victoria & Abdul" - historię przyjaźni starej królowej Victorii i młodego hinduskiego służącego Abdula Karima, który stał się jej doradcą.
Frears, jak to on, w czasie konferencji prasowej był mało elokwentny, ale rozbawił dziennikarzy żartem: „Zadałem sobie pytanie, jaki film najbardziej chciałby obejrzeć Donald Trump".