Barbara Hollender z Wenecji
– Chcieliśmy zrobić coś trochę mniej zabawnego, a bardziej gniewnego. Bo jest czas na gniewne filmy – mówił w Wenecji George Clooney, opowiadając, w jakim kierunku z Grantem Heslovem przerabiali scenariusz braci Coen sprzed 20 lat.
Clooney, reżyser „Good Night and Good Luck", znów cofnął się do lat 50. Tytułowy „Suburbicon" to amerykańskie przedmieście, w którym osiedla się klasa średnia. Dopóki w jednym z domów nie zamieszkuje rodzina Afroamerykanów.
Clooney prowadzi jednocześnie dwa wątki. W osiedlu budzi się rasizm, czarnoskórzy sąsiedzi spotykają się z gwałtownie narastającą agresją. A tuż obok toczy się dramat. Biały, szanowany obywatel opłaca morderców, którzy mają zabić jego żonę. Dzięki pieniądzom z jej polisy chce spłacić długi i z jej siostrą prowadzić dostatnie życie.
Film Clooneya ogląda się dobrze, ale im dalej, tym bardziej zaczyna się w nim czuć thriller, zgrywę i ciężką rękę. Aktor zapomniał o finezji, z jaką wyreżyserował „Good Night and Good Luck", ale też o przenikliwości „Id marcowych". Zrobił popłuczyny po braciach Coen. Filmową satyrę z kilkoma zabawnymi scenami, w której niestety społeczno-polityczna krytyka mieszczańskiej Ameryki lat 50. została wbita młotem pneumatycznym.