Tworząc wyszkolonego przez CIA tajnego agenta do zadań specjalnych Jasona Charlesa Bourne'a, mistrz literatury sensacyjno-szpiegowskiej Robert Ludlum wykorzystał klasyczny motyw człowieka cierpiącego na amnezję, niepamiętającego kim jest, na którego polują dawni mocodawcy.
Ten bohater szybko trafił na ekrany. Najpierw Roger Young nakręcił dla telewizji „Tożsamość Bourne'a" (1988) z Richardem Chamberlainem, a w 2002 roku powieść tę sfilmował Doug Liman, znacznie odchodząc od literackiego pierwowzoru.
W kolejnych filmach serii, zrealizowanych przez Brytyjczyka Paula Greengrassa: „Krucjata Bourne'a" (2004) i „Ultimatum Bourne'a" (2007) wykorzystano jedynie formaty ludlumowskich postaci. Te tytuły wprowadziły nowe standardy do gatunku kina sensacyjnego, dalekie od komiksowej fantastyki panoszącej się we współczesnym kinie. Filmowa trylogia zarobiła 1,2 mld dolarów, a do sukcesu przyczyniła się wyjątkowo trafna decyzja obsadowa.
Inny niż Bond
– Wiem, że zawsze będę kojarzony z tą rolą, bez względu na to, co zrobię w kinie – mówi Matt Damon. – Czasem aktorzy tak mają. To może być przekleństwem, ale w moim przypadku jest inaczej. Lubię tę postać, więc jeśli publiczność kojarzy mnie z nią. Jestem szczęściarzem.
James Bourne w interpretacji Matta Damona nie ma charyzmy i wyrazistych rysów agenta. Od Jamesa Bonda, z którym jego bohater bywa czasem porównywany, dzieli go niemal wszystko. To nie superman, lecz niewyróżniający się w tłumie człowiek dręczony sennymi koszmarami, nieznający całej prawdy o sobie. Konsekwentnie dąży do wyznaczonego celu, umie przewidywać i przeciwdziałać kolejnym posunięciom przeciwników. A kobiety, które stają na jego drodze, to nie erotyczne gadżety, ale ważne dla rozwoju fabuły postacie.