Jean Dujardin o życiu po zdobyciu Oscara i o filmie „Sztuka kłamania"

Francuski aktor Jean Dujardin mówi Barbarze Hollender o życiu po zdobyciu Oscara i o filmie „Sztuka kłamania".

Aktualizacja: 22.07.2018 19:25 Publikacja: 22.07.2018 18:05

Foto: kino świat

Rzeczpospolita: Minęło sześć lat od chwili, gdy dostał pan Oscara za rolę w niemym „Artyście" Michela Hazanaviciusa. Ta statuetka zmieniła pana życie?

Jean Dujardin: Chciałbym powiedzieć, że nie, ale skłamałbym. Widzowie zaczęli mnie dostrzegać, reżyserzy patrzą na mnie czasem jak na laureata nagrody, o której cicho myśli każdy, kto pracuje w filmie. Nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Ale rewolucji nie było. Wtedy, w Los Angeles, było trochę szumu, padały nawet pewne propozycje. Chciałem jednak wrócić do Francji, do swojego życia, postawić Oscara na półce i dalej robić to, co do tej pory. Nie przeniosłem się do Ameryki, nie skupiłem się na hollywoodzkiej karierze, czasem tam coś zagram, ale na co dzień wybrałem dom we Francji i Europę.

Ale we Francji pana aktorska pozycja umocniła się?

Kilka ról straciłem, bo reżyserzy nie zwrócili się do mnie, uznając, że jestem w Los Angeles... Generalnie jednak więcej osób zaczęło mnie dostrzegać, przysyłać scenariusze, proponować wyższe gaże. Rzecz zupełnie kuriozalna: zainteresowali się mną paparazzi. Chodzili za mną przez jakiś czas krok w krok, już ich nawet rozpoznawałem. Potem się znudzili, ale wracają. Na przykład pojawili się pod szpitalem, w którym dwa lata temu urodziła się moja córka.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że nagle stał się pan „najlepszy w klasie".

Nie ma w tym określeniu pychy. Odwrotnie. Może to symboliczny koniec pewnego etapu w moim życiu? Mam za sobą specyficzne dzieciństwo. Wcale nie takie łatwe. W szkole zawsze byłem „najgorszy w klasie". Nauczyciele i koledzy uważali mnie za głupka. Nie byłem dyslektykiem, co dzisiaj jest modne, po prostu wszystko robiłem trochę wolniej od innych. Nawet pisać w zeszycie nie umiałem równo, litery skakały między liniami. Pamiętam, jak matka zaprowadziła mnie do psychiatry. Od razu zobaczyłem, że facet ma tylko po cztery palce w każdej dłoni. Siedziałem naprzeciwko niego. Spytał: „No, co jest nie tak, Jean?". Pomyślałem: „Ze mną wszystko w porządku. A z tobą?". Nic mi ta wizyta nie dała. Uciekałem w jakieś własne światy, ale poczucie niedowartościowania na długo we mnie zostało. Leczyłem się z niego sam, ciężką pracą. Udało się, jednak świadomość własnej wartości przychodziła powoli. A po Oscarze zrozumiałem jeszcze, że nie trzeba przepraszać za sukces.

Jak dzisiaj wybiera pan role?

Traktuję swój zawód serio, ale jednocześnie staram się czerpać z niego przyjemność. Chcę, żeby ludzie ze mną coś przeżywali, śmiali się, bali.

Każdy z pana bohaterów jest zupełnie inny – od tytułowego „Surfera z Nicei", przez tajnego agenta z „OSS 117", aktora kina niemego z „Artysty" czy zdradzającego faceta z „Niewiernych", aż do kapitana ze „Sztuki kłamania", który na początku XIX wieku wraca z wojny jako fałszywy bohater.

Nie jestem gwiazdą, która w każdym filmie gra siebie. A najpiękniejsze w aktorstwie jest właśnie to, że stale możemy być kimś innym, wydobywając rozmaite cechy z zakamarków własnej osobowości. Ta ostatnia rola była dla mnie bardzo ciekawa. Pierwszy raz zagrałem nie w dżinsach czy garniturze, lecz w historycznym kostiumie. Sam kapitan też jest interesujący, wzorowany na klasycznym bohaterze, którego w filmie Philippe'a de Broki zagrał fantastycznie Jean-Paul Belmondo. I jak to facet: nie jest taki mądry, za jakiego się uważa i jakiego udaje. To normalne. Wszyscy chcemy sprawiać wrażenie lepszych, niż jesteśmy w rzeczywistości. Może i ja jestem w podobnej sytuacji?

Nie boi się pan, że ten film może wydawać się nieco staroświecki?

Nie. Rzeczywiście sporo tu „walki płci" w starym stylu, na pewno odległych od #metoo, ale to chyba dobrze. Zresztą mam wrażenie, że jest w „Sztuce kłamania" sporo nowoczesnego humoru. A nic nie daje takiego dystansu jak śmiech.

Dla pana dystans jest ważny?

Ogromnie. Z daleka lepiej widać. Poza tym nieustannie pilnuję, żeby nie stać się, jak bohater „Artysty", człowiekiem obłąkanym na punkcie kariery. Nie chcę pozwolić na to, by całkowicie porwał mnie przemysł filmowy. Mam swoje życie, dzieci. Z matką dwóch moich synów jesteśmy rozwiedzeni, więc nie mieszkam z nimi na co dzień. Zawsze jednak starałem się, by wtedy, kiedy byliśmy razem, mieć czas tylko dla nich. Teraz już chłopaki wchodzą w życie i mają dużo swoich spraw. Ale razem z nową partnerką wychowujemy dwuletnią córkę. Poza tym kocham naturę. Wierzę w siłę i kojący wpływ drzew. Lubię dom, który mam na południu Francji. Chyba nie przez przypadek moje nazwisko „Dujardin" brzmi: „z ogrodu".

Niedługo stuknie panu pięćdziesiątka. Jako aktor nie boi się pan przekroczenia tej granicy?

A czego tu się bać? Mogę już grać ojców nastolatków. I dobrze. Mam mniej włosów. No to co? Do filmów czasem mi je malują na czarno. Ale czy widzi pani, żebym je farbował w życiu? ©?

Kostiumowa komedia o Blagierze

Francja, 1809 rok. Kapitan Neuville, który właśnie zaręczył się z młodą arystokratką, zostaje wezwany na front. Dezerteruje i słuch o nim ginie. Gdy Pauline nie ma od niego żadnej wiadomości, jej siostra zaczyna pisać listy w imieniu narzeczonego, czyniąc z niego wojennego bohatera. Po powrocie kapitan musi zmierzyć się z własną legendą. – Nie rekonstruuję historii jak w dokumencie – mówi reżyser „Sztuki kłamania" Laurent Tirard. – Próbowałem zrobić film kostiumowy, ale traktujący o współczesnych bolączkach. I komedię, bo bardzo cenię ten gatunek, zwłaszcza w amerykańskim wydaniu z lat 40. Wzorowałem się też na eleganckim stylu prozy Jane Austin. Laurent Tirard jest specjalistą od komedii. Wyreżyserował m.in. „Zakochanego Moliera", „Mikołajka", „Asterixa i Obelixa: W służbie jej królewskiej mości", „Wakacje Mikołajka", wreszcie „Faceta na miarę", w którym grał Jean Dujardin. Teraz aktor wcielił się w kabotyna i blagiera. A partneruje mu inna francuska gwiazda, świetnie funkcjonująca w kinie amerykańskim – Mélanie Laurent. —bh

Rzeczpospolita: Minęło sześć lat od chwili, gdy dostał pan Oscara za rolę w niemym „Artyście" Michela Hazanaviciusa. Ta statuetka zmieniła pana życie?

Jean Dujardin: Chciałbym powiedzieć, że nie, ale skłamałbym. Widzowie zaczęli mnie dostrzegać, reżyserzy patrzą na mnie czasem jak na laureata nagrody, o której cicho myśli każdy, kto pracuje w filmie. Nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Ale rewolucji nie było. Wtedy, w Los Angeles, było trochę szumu, padały nawet pewne propozycje. Chciałem jednak wrócić do Francji, do swojego życia, postawić Oscara na półce i dalej robić to, co do tej pory. Nie przeniosłem się do Ameryki, nie skupiłem się na hollywoodzkiej karierze, czasem tam coś zagram, ale na co dzień wybrałem dom we Francji i Europę.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Laureaci Oscarów, Andrzej Seweryn, reżyserka castingów do filmów Ridleya Scotta – znamy pełne składy jury konkursów Mastercard OFF CAMERA 2024!
Film
Patrick Wilson odbierze nagrodę „Pod Prąd” i osobiście powita gości Mastercard OFF CAMERA
Film
Nominacje do Nagrody Female Voice 2024 Mastercard OFF CAMERA dla kobiet świata filmu!
Film
Script Fiesta 2024: Damian Kocur z nagrodą za najlepszy scenariusz
Film
Zmarła Mira Haviarova