Prawdopodobnie tak wyglądałby efekt, gdyby można było scalić „Gorączkę" Michaela Manna z młodzieżowym przebojem „High School Musical". Oczywiście „Baby Driver" nie jest tak dobry jak pierwszy film, ale na szczęście nie jest też tak infantylny jak drugi.
To komiksowa opowieść o nastoletnim kierowcy mafii. O dzieciaku, który irytuje dorosłych tym, że nigdy nie wyciąga słuchawek z uszu, a z oczu nie ściąga przeciwsłonecznych okularów. Komunikuje się monosylabami, a starsi gangsterzy wysyłają go po kawę. Ale są też w „Baby Driverze" brutalne sceny strzelanin, śmierć na autostradzie i zapierające dech realistyczne sekwencje pościgów samochodowych. Mocna sensacja przeplata się z kinem młodzieżowym.
Fabuła jest konwencjonalna. Młody chłopak (w tej roli młodzieżowa gwiazda Ansel Elgort), który zszedł na drogę występku, próbuje spłacić bossowi (Kevin Spacey) dług i porzucić występny fach. Doskonale wszakże wiemy, że mafia nie pozwala nikomu wystąpić ze swoich szeregów, a zwłaszcza najlepszemu kierowcy w mieście.
Dostajemy jednak i wzruszającą opowieść o rodzicach chłopaka, którzy zginęli w wypadku samochodowym. On też jechał z nimi, ale przeżył. Pozostała mu trauma i blizny na twarzy. A także permanentny uraz głowy i szum w uszach, który próbuje zagłuszać muzyką, stąd nieodłączne słuchawki. Pojawia się też piękna kelnerka (Lily James), z którą snuje marzenia, by ruszyć autostradą w głąb Ameryki.
Brzmi to jak film klasy B złożony z samych klisz. Jednak to, co z nią robi reżyser, nadaje całości zupełnie nową jakość. Edgar Wright nakręcił film muzyczny, w którym ani na moment nie przestają brzmieć popularne melodie. Jeśli zapada cisza, to można w ciemno obstawiać, że zaraz zdarzy się coś dramatycznego.