Znów się okazało, że życie pisze najbardziej dramatyczne scenariusze. James Marsh, laureat Oscara za dokument „Man on Wire", reżyser „Teorii wszystkiego", sfilmował tragiczną historię żeglarza amatora Donalda Crowhursta.
– Ludzie nie postanawiają być niezwykli. Ludzie postanawiają robić niezwykłe rzeczy – mówi ktoś w pierwszych sekwencjach filmu, podczas gali honorującej sir Francisa Chichestera. W 1967 roku opłynął świat. Wystartował z Anglii i raz tylko dobił do brzegu, w Sydney.
Po jego wyprawie szefowie „Sunday Times" ogłosili, że chcą sponsorować regaty, w których samotni żeglarze opłyną świat bez postoju. Warunkiem miało być tylko wyruszenie między 1 czerwca a 31 października tak, by na Oceanie Południowym żeglarze znaleźli się w lecie. Zwycięzca miał dostać sowitą nagrodę.
Francis Chichester nie zdecydował się na kolejny rejs. – Fal na Oceanie Południowym nie mierzy się w calach, lecz w narastającym strachu. Nie ma większej samotności niż na łodzi – tłumaczy w filmie Marsha.
Ale kilku śmiałków podjęło wyzwanie, wśród nich żeglarz amator Donald Crowhurst. Dlaczego to zrobił? Może po to, by ratować sytuację finansową rodziny, gdy kiepsko prosperowała jego firma? A może chciał spełnić swoje marzenie? Wytrzymał na morzu ponad pół roku. W tym czasie nadawał komunikaty, z których wynikało, że płynie coraz szybciej.