„Nigdy cię tu nie było" Lynne Ramsay od piątku na ekranach

„Nigdy cię tu nie było" Lynne Ramsay porusza i niepokoi. Niełatwo o tym filmie zapomnieć. Od piątku na ekranach.

Aktualizacja: 10.04.2018 18:41 Publikacja: 10.04.2018 18:03

Foto: Gutek Film

Pochodząca z robotniczej rodziny z Glasgow Lynne Ramsay, która na początku kariery mocno wpisała się w nurt brytyjskiego filmowego realizmu, tym razem nakręciła obraz z pogranicza gatunków. W „Nigdy cię tu nie było" połączyła obserwację rzeczywistości z thrillerem i kinem artystycznym. Efekt okazał się ciekawy i nieszablonowy.

Ta adaptacja powieści Jonathana Amesa podbiła w ubiegłym roku festiwal w Cannes. Lynne Ramsay pokazała tam nie całkiem ukończoną i dopieszczoną wersję, a mimo to jury uhonorowało ją nagrodą za scenariusz. Laur za najlepszą rolę męską wywiózł z festiwalu Joaquin Phoenix.

Krytycy są jednak podzieleni. Część pisze o chaosie, inni się zachwycają, porównując ten film do „Taksówkarza" Martina Scorsesego. „Rzuca na kolana" – skomentował recenzent „Independent".

Sensacja to za mało

Bohaterem „Nigdy cię tu nie było" jest płatny morderca. Facet, który jednym uderzeniem młotka pozbawia swoje ofiary życia, a potem wraca do starej, lekko już zdziecinniałej matki i czule się nią opiekuje. Pewnego dnia dostaje zlecenie: ma odnaleźć czternastoletnią córkę znanego polityka, która trafiła do burdelu dla pedofilów. Ramsay pokazuje jego walkę o odzyskanie małej blondyneczki o smutnych oczach, coraz bardziej apatycznej po wszystkim, co przeżyła.

Dla Lynne Ramsay sensacyjny wątek to za mało. Ona szuka głębiej. Bohater „Nigdy cię tu nie było" nie urodził się zabójcą. Od pierwszych minut filmu reżyserka wprowadza krótkie flesze. To taśmy pamięci – obrazy traum z przeszłości: przemoc domowa, mały chłopiec bezradny, z przerażonymi oczami, umierająca na pustyni kobieta i jej stopy wstrząsane ostatnimi drgawkami. Czy to Irak? Wojna w Zatoce i operacja „Pustynna burza"? Są też jakieś reminiscencje z pracy w FBI. Zło kumuluje się w człowieku, znieczula. Ale uśpione sumienie może zostać obudzone przez zranione spojrzenie skrzywdzonego dziecka, które zbyt dużo już przeżyło.

Na ekranie panuje chaos stylistyczny, niektóre sceny są szybkie i gwałtowne, inne przedłużają się nieznośnie w nieskończoność. Ale „Nigdy cię tu nie było" przełamuje reguły filmu kryminalnego. Wciąga. Niepokoi.

Na jej filmy czeka się długo. W debiutanckim, zrealizowanym w 1999 roku w biednej dzielnicy Glasgow „Nazwij to snem" rozliczała się z własnym dzieciństwem. Krytycy okrzyknęli ją wówczas wielką nadzieją kina brytyjskiego.

Cztery lata później pokazała „Morvern Callar", film o prostej dziewczynie z supermarketu, której chłopak popełnia samobójstwo, zostawiając jej kartę kredytową i maszynopis niewydanej książki. Morvern zmienia nazwisko na pierwszej stronie powieści i rusza w podróż. Ta opowieść o wyzwaniu rzuconym losowi, ale i o tym, że nie da się uciec przed rozpaczą, wzmocniła pozycję Lynne Ramsay. A jednak następny film „Porozmawiajmy o Kevinie" Szkotka pokazała dopiero po dziewięciu latach.

Szkotka z robotniczej dzielnicy

– Przygotowywałam adaptację „The Lovely Bones" Alice Sebold – mówiła mi w wywiadzie. – Zakochałam się w tej książce. Po czterech latach zmagania się z projektem, gdy miałam już gotowy scenariusz, dowiedziałam się, że temat rekwiruje dla siebie Peter Jackson. Przeżyłam szok. Myślałam: „Zrobiłam kawał dobrej roboty i nic się nie liczy. Studio może cię wykopać w jednej chwili, bo książką zainteresował się któryś z gigantów". I niech by nawet tak było. Rozumiem. Facet zrobił „Władcę pierścieni", jest na fali. Ale dla niego to była tylko chwila oddechu po dużym wysiłku. Wcale się do „Nostalgii anioła" nie przyłożył. Wyszło byle jak.

Krytycy nie zostawili na jego filmie suchej nitki. Ale dla producentów liczyło się, że nazwisko reżysera przyciągnęło trochę widzów.

– Nie powinno mnie to wszystko dziwić, bo kino jest cholernie seksistowskie – mówiła mi Lynne Ramsay. – Mężczyźni reżyserują filmy produkowane przez mężczyzn i dystrybuowane przez mężczyzn. Kobiety są w tej machinie jedynie wyjątkami potwierdzającymi regułę. A ja na dodatek jestem Szkotką z Glasgow, z robotniczej rodziny. Przejdzie, jak chce się nakręcić „Nazwij to snem", ale jak tu się mierzyć z Peterem Jacksonem?

„Musimy porozmawiać o Kevinie" – o matce, która nie umie kochać dziwnego, przepojonego złem syna, zrealizowała w Stanach. Zaszokowała widzów, film miał świetne recenzje, dostał się do konkursu w Cannes, grająca główną rolę Tilda Swinton zebrała wiele nagród z nominacją do Złotego Globu na czele.

Zatarte granice

Ten film Ramsay nakręciła w Stanach, bo tam toczyła się akcja powieści. Po sześciu latach, również w Ameryce, w Nowym Jorku nakręciła „Nigdy cię tu nie było", podczas gorącego lata, które dawało się mocno ekipie we znaki. Ale, jak mówiła po canneńskiej premierze filmu, potworne zmęczenie i upał sprawiły, że wszyscy czuli się na progu omdlenia i halucynacji. A w końcu o to chodziło w tym filmie, by zacierały się granice między rzeczywistością i wyobraźnią, między dniem dzisiejszym a przeszłością. Żeby wszystko bolało.

Jak zwykle pomogli Ramsay aktorzy. Wzruszająca Judith Roberts w roli matki, eteryczna i delikatna Ekaterina Samsonov, a przede wszystkim Joaquin Phoenix w roli głównej. Po wycofaniu się z kina Daniela Day-Lewisa to chyba on będzie teraz najbardziej perfekcyjnym i najbardziej tajemniczym amerykańskim aktorem. Do roli Joe przytył znacząco, zapuścił brodę i oddał się pracy bez reszty.

Lynne Ramsay wciąż ucieka. Od brytyjskiego realizmu, który ją stworzył, od schematów, od powtarzania siebie samej. Kiedy spytałam ją w Cannes, jaki film się jej marzy, odpowiedziała: „Zaskoczę panią: science fiction". Jest wytrwała i silna, więc może kiedyś taki film zrobi. I na pewno nie będzie on podobny do „Gwiezdnych wojen". ©?

Pochodząca z robotniczej rodziny z Glasgow Lynne Ramsay, która na początku kariery mocno wpisała się w nurt brytyjskiego filmowego realizmu, tym razem nakręciła obraz z pogranicza gatunków. W „Nigdy cię tu nie było" połączyła obserwację rzeczywistości z thrillerem i kinem artystycznym. Efekt okazał się ciekawy i nieszablonowy.

Ta adaptacja powieści Jonathana Amesa podbiła w ubiegłym roku festiwal w Cannes. Lynne Ramsay pokazała tam nie całkiem ukończoną i dopieszczoną wersję, a mimo to jury uhonorowało ją nagrodą za scenariusz. Laur za najlepszą rolę męską wywiózł z festiwalu Joaquin Phoenix.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Kino oparte na faktach
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Film
„Back To Black” wybiela mrok życia Amy Winehouse
Film
Rosja prześladuje jak za Stalina, a Moskwa płonie w „Mistrzu i Małgorzacie”
Film
17. Mastercard OFF CAMERA: Nominacje – Najlepsza Aktorka, Aktor i Mastercard Rising Star
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Film
Zbrojmistrzyni w filmie "Rust" skazana na 18 miesięcy więzienia