Kino niemal od zawsze pokazywało życie sławnych postaci, a ich biografie, często wzbogacane inwencją scenarzystów, przyciągały do kin tłumy widzów. Dziś to już sprawdza się rzadziej. Teraz triumfuje „historia oparta na faktach".
Takie zdanie pojawia się coraz częściej, bo współczesne kino chętniej żywi się autentycznymi wydarzeniami. I nie jest to wynik braku oryginalnych pomysłów scenariuszowych. To wpływ burzliwego rozwoju kina dokumentalnego prezentowanego szeroko nie tylko w telewizji, ale – co kiedyś było rzadkością – i w kinach.
Katherine G. Johnson, Dorothy Vaughan, Mary Jackson – nazwiska tych trzech Afroamerykanek pracujących w NASA przez lata nie były szerzej znane. Za sprawą książki Margot Lee Shetterly „Ukryte działania", a przede wszystkim zrealizowanego na jej podstawie filmu Theodore'a Melfiego („Mów mi Vincent") wiedzą o nich miliony.
Koniec lat 50. XX wieku. Między dwoma mocarstwami trwa zacięty wyścig o prymat w Kosmosie. Radzieckie sputniki fotografują amerykańską ziemię, budząc – stymulowany wypowiedziami polityków – popłoch w społeczeństwie. W USA trwają intensywne prace nad wysłaniem człowieka na okołoziemską orbitę i wyprzedzeniem Rosjan. NASA to zamknięty świat białych mężczyzn, w którym kobieta, nawet biała, jest rzadkością. A czarnoskóra może być jedynie sprzątaczką lub co najwyżej szeregową analityczką danych. Z oddzielną toaletą (colored only) czy podobnie podpisanym dzbankiem z kawą. Choć niewolnictwo zniesiono w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie XIX wieku, to jeszcze sto lat później trwała w najlepsze segregacja rasowa.
Johnson (Taraji P. Henson), Vaughan (Octavia Spencer), Jackson (Jonelle Monáe) – uzdolnione analityczki – zdają sobie doskonale sprawę z prawnych i obyczajowych ograniczeń wynikających z płci, a przede wszystkim innego niż biały koloru skóry. Nie są bujającymi w obłokach naiwnymi dziewczętami, mają dzieci, rodziny, dobrze wiedzą, na jakim świecie żyją. Łączy je poczucie własnej wartości oraz determinacja i konsekwencja w pokonywaniu kolejnych barier.