Arnaud Desplechin – renomowany, zbliżający się do sześćdziesiątki reżyser. Autor m.in. „La vie des morts", „Esther Kahn", „Królów i królowej", „Świątecznych opowieści", „Trzech wspomnień z mojej młodości". Stały bywalec w konkursach canneńskich. Trójka znakomitych aktorów. Marion Cotillard – laureatka Oscara za fenomenalną rolę Edith Piaf. Muza Larsa von Triera, charyzmatyczna Charlotte Gainsbourg. Wreszcie Mathieu Amalric, zresztą odkrycie Desplechina, który dał mu pierwszą ważną rolę w filmie „O co chodzi w seksie".
A jednak nie da się uratować filmu, jeśli zawodzi scenariusz i opowieść staje się pretensjonalnym, pseudoartystycznym obrazkiem udającym fałszywą głębię. „Kobiety mojego życia" to porażka. Tym dotkliwsza, że udająca wielkie dzieło.
Bohaterem filmu Desplechina jest reżyser realizujący właśnie szpiegowski film o zniknięciu agenta Iwana. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy zjawia się w nim żona, która zniknęła dwadzieścia lat wcześniej. Odeszła nie wiadomo dokąd, po siedmiu latach bezskutecznych poszukiwań została uznana za zmarłą, ale nigdy z życia Ismaela do końca nie zniknęła. Została jako wspomnienie wielkiej miłości.
I oto ta kobieta marzenie nagle wraca. Przychodzi znikąd, gdy Ismael pracuje w domu nad morzem, a jego nowa partnerka opala się na plaży. I zostaje. Opowiada swoją historię, chce odzyskać męża. Przypomina zjawę, choć w scenie seksu jest całkiem realistyczna. Desplechin twierdzi, że zawarł „Kobietach..." podwójny portret:
– Iwana, dyplomaty, który podróżuje przez świat, nie rozumiejąc go. I Ismaela, reżysera, który podróżuje przez życie, też go nie rozumiejąc – mówi.