„My Life in France" to trwający rok projekt, który został zarejestrowany na taśmie filmowej i opatrzony bardzo interesującymi komentarzami. Jego pomysłodawcą, bohaterem i narratorem jest 25-letni francuski dziennikarz Benjamin Carle.
Postanowił on, w ramach eksperymentu i lansowanego w jego kraju patriotyzmu gospodarczego - korzystać przez rok wyłącznie z produktów wytworzonych we Francji. Na początek, pozbył się wszystkich artykułów i sprzętów, które nie pochodziły z jego rodzinnego kraju. Był osłupiały, gdy zorientował się, ze nawet zielona fasolka, którą uważał za rodzimy produkt, przybyła do niego aż z Kenii.... Po podsumowaniu okazało się, że francuskość to domena zaledwie 4,5 procent produktów, z którymi obcuje.
Wszystko to starał się przez rok zmienić. Usunął z mieszkania obce produkty, by bronić rodzimego przemysłu – łącznie z pralką i lodówką, choć to strata bolesna, gdyż nie dała się wymienić na francuską. Ta, po prostu, nie istnieje. Podobnie rzecz się ma z francuskim sprzętem komputerowym, telefonami komórkowymi, a także telewizorami.
Zamiast maszynki do golenia Benjamin musiał się zadowolić jednorazowymi maszynkami o dyskusyjnej jakości. Niewygodą był też brak cążek do paznokci i dżinsów – bo nie są we Francji produkowane. Ubrania – od majtek, skarpetek po garnitury – kupić można, ale – za wyższą cenę.
Tak więc budżet w wysokości 1800 euro (średnia paryska pensja), za które bohater eksperymentu zobowiązał się żyć, stał się na tyle niewystarczający, ze zapożyczył się w banku na 5 tysięcy euro. A i tak stał się oszczędny – zamiast kupować gotowe dania, w których trudno rozeznać, skąd pochodzą – zaopatrywał się w żywność nieprzetworzoną i samodzielnie ją przygotowywał. Kupił też uroczy francuski motorower z 1979 roku. Na samochód nie było go stać, a w dodatku okazało się, że Peugeot, który chwali się swoją francuskością, tylko 33 procent wozów wytwarza w kraju. Renault jeszcze mniej – jedynie 18 procent....