Karlowe Wary zawsze były przyjazne i otwarte dla polskiego kina. W 1948 roku pierwszy Kryształowy Globus w historii festiwalu zdobył „Ostatni etap” Wandy Jakubowskiej. Na następne takie trofeum czekaliśmy do 2005 roku, gdy wygrał „Mój Nikifor” Krzysztofa Krauzego.
Ale wielu naszych artystów odbierało tu nagrody specjalne jury, wyróżnienia za reżyserię, za role. Tylko w ostatnich latach swoje filmy pokazywali w Karlowych Warach m.in. Andrzej Wajda, Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze, Robert Gliński, Andrzej Barański, Jan Jakub Kolski, Paweł Sala, Marcin Koszałka, a także młodzi twórcy – Łukasz Grzegorzek, Michał Marczak, Grzegorz Zariczny.
Kino ze znakiem jakości
Dzisiaj Karlowe Wary nie są jednak jedynym dużym festiwalem zainteresowanym polskim kinem. Jeszcze niedawno zazdrościliśmy Rumunom, bo od czasu sukcesów, jakie przed ponad dekadą odniosły „Śmierci pana Lazarescu” Cristi Puiu czy „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu, trwa moda na ich skromne filmy kręcone przez twórców potrafiących losy ludzi obserwować na tle historii i zmieniającej się moralności. Czekaliśmy, by również nowa fala polskich twórców została dostrzeżona przez filmowy świat.
Dzisiaj znajomi krytycy współpracujący z festiwalami w swoich krajach przysyłają mi e-maile z pytaniem: „Co macie teraz ciekawego?”. Polska kinematografia zyskała jakość. Nasze filmy są zapraszane do głównych konkursów największych festiwali. Z Berlina wyjeżdżali z nagrodami Małgorzata Szumowska, Tomasz Wasilewski i Agnieszka Holland, Wenecja nagrodziła „Księcia i dybuka” Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego, z Cannes Paweł Pawlikowski przywiózł Srebrną Palmę za reżyserię „Zimnej wojny”, ogromną karierę w Stanach zrobiły „Córki dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej. Regularnie nasze filmy trafiają na najsłynniejszy festiwal kina niezależnego Sundance.
Polskie kino przebiło się do pierwszej światowej ligi. Dzięki interesującym artystom, prowadzonej ponad dekadę mądrej polityce Polskiego Instytutu Sztuki filmowej, a wreszcie dzięki producentom, którzy śmiało uczestniczą w giełdach projektów i bez kompleksów nawiązują kontakty z zagranicznymi firmami.
Koprodukcje, nawet te, w których polski udział jest niewielki, też stają się szansą, by na zagranicznych rynkach zaistnieli nasi operatorzy, kompozytorzy, aktorzy. Ich filmy stają się wizytówką Polski.