W ubiegłym roku w głównym konkursie pojawiły się dwa takie tytuły: „Okja” Bonga Joon-ho oraz „The Meyerowitz Stories” Noaha Baumbacha. Jednak dyrektor artystyczny Thierry Fremaux, został ostro zaatakowany przez lobby dystrybutorów francuskich i pod ich wpływem ogłosił, że warunkiem zaistnienia filmu w konkursie canneńskim jest możliwość wprowadzenia go później do kin. Szefowie Netflixa nie zgodzili się.

W tym roku więc żaden Netflixowy film nie będzie walczył o Złotą Palmę. Jak przyznaje Fremaux, jedną z ofiar takiej polityki, stał się bardzo interesujący obraz Alfonso Cuarona „Roma”.

 

Problem jest złożony i dotyczy nie tylko przyszłych relacji między festiwalem a poważnym producentem. To również dyskusja o kształcie dystrybucji filmów, o ich sposobach docierania do widzów. W dobie, gdy wielkie studia niechętnie inwestują w kino artystyczne, to właśnie bogate platformy steamingowe stają się poważnymi producentami i sponsorami artystów. I przyszłość też zapewne należy do Netflixa i jemu podobnych potentatów rynku audiowizualnego. Pozostaje więc otwarte pytanie: kto więcej traci na zakazach – Netflix czy festiwal? Czy widzowie? Thierry Fremaux na swojej pierwszej tegorocznej konferencji prasowej powiedział, że sprawa nie jest zamknięta i negocjacje z Netflixem wciąż się toczą.