Film Lava Diaza to dzieło oryginalne i nieszablonowe. Trzeba też przyznać – niełatwe w oglądaniu. Filipińczyk konsekwentnie uprawia tzw. slow cinema – kino skupione i niespieszne. Uważnie przygląda się światu i ludziom. Mówi: „W sztuce cenię wolność, nie liczę czasu”. Jego głośny film „Evolution of a Filipino Family” z 2004 roku trwał dziesięć godzin, „Z tego, co było, po tym, co było”, zdobywca locarneńskiego Złotego Lamparta z 2014 roku – pięć i pół godziny. Wyróżniony w Berlinie (w 2016 roku) Nagrodą Bauera obraz „A Lullaby to the Sorrowful Mystery” o rewolucji filipińskiej w XIX wieku – osiem godzin.
Ponadczterogodzinną „Kobietę, która odeszła” w tym samym roku 2016 doceniło obradujące pod przewodnictwem Sama Mendesa jury festiwalu weneckiego, przyznając jej Złotego Lwa. Diaza zainspirowało opowiadanie Lwa Tołstoja „Bóg widzi prawdę, ale czeka”. To historia Horacii – nauczycielki, która – niesłusznie skazana za morderstwo – pod koniec lat 90. wychodzi z więzienia po 30 latach, gdy do zbrodni przyznaje się prawdziwa zabójczyni. Próbuje odnaleźć swoich bliskich, ale też zemścić się na byłym kochanku: przez jego intrygę została aresztowana.
Diaz zrobił film o zemście i przebaczeniu. Wciągający, pełen cierpienia i empatii dla człowieka, który stracił całe życie, nosi w sobie ranę. Ale przecież nikt mu nie zwróci młodości, bliskości z własnymi dziećmi, tego wszystkiego, czego nie było dane jej doświadczyć.