83-letnia staruszka z 2030 roku (świetna Helena Norowicz) mówi: „Przeżyłam w tym domu całe życie i chciałabym już przenieść się gdzie indziej”. To ona, pamiętając czasy stalinowskie, boi się najbardziej. Bo historia drwi z narodu. Mniej lub bardziej nowoczesny, mniej lub bardziej groźny – to jednak jest totalitaryzm.
Pseudonim od U2
Bodo Kox zrobił film pełen strachu o kraj, Europę, świat. Tym bardziej że rozgrywa się zaledwie za 17 lat. Tylko miłość może nas jakkolwiek ratować?
„Człowiek z magicznym pudełkiem” to film niekonwencjonalny. Jak jego twórca, który sam siebie wymyślił. Jeszcze jako nastolatek Bartosz Koszała, chcąc zostać gwiazdą rocka, obrał pseudonim Bodo Kox, bo kochał U2 i Bono Voxa.
Skończył w rodzinnym Wrocławiu studia polonistyczne, przez chwilę był dziennikarzem, ale wciągnęło go kino. Jako Bodo Kox zagrał w kilku niezależnych filmach Piotra i Dominika Matwiejczyków. Sam też zaczął kręcić. Zrealizował kilkanaście zwariowanych krótkich etiud, dostał za nie trochę nagród na festiwalach kina amatorskiego. I w 2006 roku, we wrocławskim urzędzie stanu cywilnego, oficjalnie zmienił imię i nazwisko na Bodo Kox.
W jednym z wywiadów powiedział, że człowiek, który pracuje nad sobą, ma prawo przybrać imię i nazwisko, z którym się lepiej czuje i które lepiej oddaje jego osobowość. Potem jeszcze gdzieś dodał, że jak będzie odbierał Oscara, nie będą sobie łamać języka na jego nazwisku.
Ma dystans do siebie i do świata. W 2007 roku zrobił „Nie panikuj” – 75-minutową historię trzech kumpli. W zwiastunie z właściwym sobie dystansem i poczuciem humoru flegmatycznym głosem zapraszał do obejrzenia: „Taki film jest: jest picie, ćpanie, taniec. Całują się. Gołe dupy są. No i napierdalanka. Jest i kowboj, wariatka i pistolety, i policja. Dużo się dzieje, jak w dobrym filmie”.