— Podobno jeśli zgromadzić wszystkie czynności życia i przeżywać je ciągiem to sam widok wybuchających przed oczami fajerwerków trwałby jakieś cztery dni — mówi z offu bohater filmu. — Uprawianie seksu zajęłoby jakieś siedem miesięcy, 51 dni wybieranie co na siebie włożyć i dwa tygodnie jedzenie chipsów. Nuda dwa lata, a 700 dni czekanie aż coś się wydarzy, Do tego 400 dni udawania kogoś kim się nie jest, cztery miesiące żałowania podjętych decyzji i 17 godzin rozstań. Kurwa, 17 godzin, to jest stanowczo za mało.
Bohaterowie „Wszystkich nieprzespanych nocy”, którym Michał Marczak towarzyszył z kamerą dwa lata, spotykają się na trochę, przeżywają urzeczenia, bardzo chcą, żeby im się udało, ale potem się rozchodzą. Któryś z nich mówi: „Nie będę walczył na siłę, żeby ktoś mnie kochał” Ale czy sam umie kochać?

Marczak pokazuje wielkomiejskich hipsterów. Pokolenie zagubione w nadmiarze wrażeń i możliwości. Korzystające z życia, rozbawione, wzmacniające doznania porcją wciąganej „mąki”. Inteligentne, otwarte, a jednocześnie nie potrafiące zbudować niczego trwałego. Uciekające od odpowiedzialności. Wrażliwe, a przecież w jakiś specyficzny sposób nieczułe na potrzeby innych. I w gruncie rzeczy bardzo samotne.

Świetny film, który na długo pozostaje w pamięci.