stniały już tranzystorowe radioodbiorniki, a nawet komputery. Jak było z tranzystorami w Polsce – każdy wie. No, ale czasy to stalinowskie, elektronika sytuowała się na pograniczu „nauki burżuazyjnej", a dociekania badaczy budziły podejrzenia, chyba że służyły zbrojeniom.

W latach 60., w bardziej liberalnej odsłonie PRL, najbardziej zaawansowanym nieangielskim językiem programowania był SAKO, powstały w Zakładzie Aparatów Matematycznych PAN, ale twórców wkrótce rozpędzono i ich talenty znalazły zastosowanie w amerykańskiej Dolinie Krzemowej. W latach 70. polski minikomputer K-202 był konstrukcją awangardową w świecie i nawet próbowano wdrożyć go do produkcji, ale zniechęcony szykanami i bezwładem urzędników jego konstruktor zajął się hodowlą świń, a potem wyjechał. Kiedy wrócił do wolnej Polski, nie wykorzystano jego zdolności, zmarł w biedzie i zapomnieniu.

Podobnie ta wolna i otwarta na świat Polska nie potrafiła wykorzystać osiągnięć techniki laserowej, z jakich przez chwilę zasłynęła Wojskowa Akademia Techniczna. Zwłaszcza tzw. niebieskiego lasera, w którym byliśmy pionierscy. Dziś popularne urządzenia Blu-ray produkuje ktoś inny. No i nareszcie się wydawało, że wykorzystamy prymat uzyskany z początkiem obecnego stulecia w laboratoryjnym wytwarzaniu grafenu, supercienkich warstw węgla, otwierającego nowe możliwości w dziedzinie zarówno półprzewodników, komputerów, jak i wytrzymałych materiałów dla lotnictwa i badań kosmosu. Dziś przy obciętych środkach i braku zainteresowania rozpada się zespół twórców polskiego grafenu, pozostaje zakup licencji.

Panie premierze, w ten sposób – jako wieczny dostawca siły roboczej i prostych podzespołów – nigdy nie wybrniemy z przesławnej pułapki średniego rozwoju.