Przez trzy lata szpital nie zauważył, że już mnie przyjął i zbadał. W sumie nie powinno to dziwić – bo choć spędziłem tam bezproduktywny tydzień w ośmioosobowej sali i badało mnie codziennie konsylium lekarzy, i tak zabieg nie doszedł do skutku.
Przypadek ten może być przykładem, jak wygląda obieg informacji o pacjencie. I to nawet nie w jakimś zintegrowanym systemie opieki zdrowotnej, ale w jednym szpitalu. Wygląda tak, jakby go wcale nie było.
Moje trzy lata i operacja, która nie doszła do skutku, to i tak nic w porównaniu z tym, co przechodzą miliony Polaków, ustawiający się w kolejkach, aby odbyć zwyczajne konsultacje medyczne. Mam znajomych, którzy na wizytę u specjalisty czekają od kilku miesięcy do ponad roku. Wiecznie powtarzana mantra jest prosta – brakuje pieniędzy, by przyjąć wszystkich. Moja bezproduktywna wizyta w szpitalu pokazuje jednak, że pieniądze można też skutecznie marnować.
Niektórzy nie mogą czekać miesięcy czy lat. Ich stan zdrowia na to nie pozwala. Niejednokrotnie wymaga natychmiastowej interwencji lekarskiej, dużo bardziej inwazyjnej niż farmakologiczna.
Pewne nadzieje na poprawę tej sytuacji daje telemedycyna. Możliwość zdalnego monitorowania zdrowia pacjenta, analizowania danych przez specjalistyczne oprogramowanie i w efekcie zdalna diagnostyka pozwoliłaby zmniejszyć koszty podstawowej opieki zdrowotnej, zwiększając w efekcie dostęp do usług. Ułatwiłaby także reagowanie w sytuacjach będących bezpośrednim zagrożeniem życia pacjenta.