Jan Maciejewski: Odmowa i śmierć Tomasza More

Kościoły protestanckie świętują w tym roku 500-lecie reformacji. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby również katolicy, wbrew uprzedzeniom, przyłączyli się do tych obchodów.

Aktualizacja: 15.10.2017 14:24 Publikacja: 15.10.2017 01:01

Jan Maciejewski: Odmowa i śmierć Tomasza More

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Tym bardziej że osób mogących kandydować na patronów tego jubileuszu w historii Kościoła rzymskokatolickiego nie brakuje. Pierwszym z brzegu, który przychodzi mi na myśl, jest św. Tomasz More.

Jego upór, odmowa uznania ważności drugiego małżeństwa króla Henryka VIII i obwołania się przez władcę głową Kościoła w Anglii od już niemal pół tysiąclecia pozostają dla wielu niezrozumiałe i bezsensowne. Wystarczyło tylko uznać prawo króla do udzielenia samemu sobie rozwodu, wzięcia ślubu z Anną Boleyn i zaakceptować konsekwencje, które z tego wynikały. To wszystko. Tomasz i Henryk byli w końcu kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, po co było więc stawać na drodze osobistego szczęścia władcy? Nawet jeżeli More nie pochwalał jego decyzji, mógł po prostu nie zabierać w tej sprawie głosu. Wystarczyło tylko wykonać jeden mały gest, taki sam, jaki wykonali prawie wszyscy dookoła. Trzeba było tylko wypowiedzieć, nawet wbrew własnemu sumieniu, kilka niezobowiązujących słów, by uniknąć spotkania z katem. Ale on odmówił.

W tym jego upartym staniu przy swoim jest coś niepokojącego. Nie tylko dla rządzących, których władzę absolutną może zakwestionować siła pojedynczego, osamotnionego sumienia (właśnie dlatego Jan Paweł II mianował Tomasza More'a patronem polityków). Niepokoi przede wszystkim waga, jaką More przykładał do wierności przysiędze, jego wiara w siłę i znaczenie słów. Wiedział coś, o czym my dzisiaj, niezależnie od tego, jaką i czy w ogóle jakąkolwiek wiarę wyznajemy, zapomnieliśmy: jeżeli odbierzemy wypowiadanym przez nas słowom ich absolutną, wiążącą moc, świat rozpłynie się w chaosie.

Postscriptum do męczeńskiej śmierci św. Tomasza zapisał w dramacie „Ślub" Witold Gombrowicz. Jego główny bohater Henryk wraca z wojny i chce rozpocząć normalne, spokojne życie. Ale podczas jego nieobecności wszystko się zmieniło, rodzinny dom zamienił się w karczmę, a narzeczona z młodości wykonuje najstarszy zawód świata. Henryk chce za wszelką cenę przywrócić porządek. Środkiem do tego celu ma być ślub z byłą narzeczoną, aktualnie kurtyzaną, Manią. Ślub jest tutaj najwyższą stawką – gdyby był możliwy, możliwa byłaby także wierność, rzeczywistość zaczęłaby się stawać na nowo zrozumiała i poukładana. Jak jednak można na poważnie przysięgać wierność, kiedy zagrożenie zdradą czai się na każdym kroku, a słowa znaczą tak niewiele?

Bohater „Ślubu" postanawia więc przywrócić porządek siłą. Jeżeli ślub nie jest możliwy naturalnie, trzeba wymusić jego praworządność – zdobyć kontrolę nad rzeczywistością i ukształtować ją według własnej woli. Podobnie jak jego imiennik, ósmy tego imienia król Anglii, zmusza poddanych, aby oznakami czci i posłuszeństwa „napompowali" go boskością. I podobnie jak on żąda od swojego starego przyjaciela ofiary z własnego życia, aby uświęcił nią proces tworzenia wszechmocy władcy. A na końcu, kiedy wreszcie jest na tyle silny, że może już sam udzielić sobie ślubu, zwyczajnie mu się odechciewa. Nic go przecież już nie wiąże ani nie ogranicza, więc dlaczego miałby po prostu nie zmienić zdania? Słowa, zamiast łączyć, tworzyć wspólnotę, stały się ostatecznie wyłącznie narzędziem przemocy. Z chaosu nie narodził się ład, tylko tyrania. „Słowo nie staje się tu ciałem, ale służy formowaniu ciał" – pisał o „Ślubie" Józef Tischner.

Tomasz More umarł nie tylko w obronie katolicyzmu. Odmówił swojemu królowi również po to, byśmy pamiętali o mocy wypowiadanych przez nas deklaracji, przysiąg, wyznań, obietnic. Jest męczennikiem zarówno Kościoła, jak i słowa. Wiedział, że jeżeli będziemy rzucać je na wiatr, to ten wiatr podrze w końcu nasz świat na strzępy. Święty Tomaszu More, módl się za nami.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Tym bardziej że osób mogących kandydować na patronów tego jubileuszu w historii Kościoła rzymskokatolickiego nie brakuje. Pierwszym z brzegu, który przychodzi mi na myśl, jest św. Tomasz More.

Jego upór, odmowa uznania ważności drugiego małżeństwa króla Henryka VIII i obwołania się przez władcę głową Kościoła w Anglii od już niemal pół tysiąclecia pozostają dla wielu niezrozumiałe i bezsensowne. Wystarczyło tylko uznać prawo króla do udzielenia samemu sobie rozwodu, wzięcia ślubu z Anną Boleyn i zaakceptować konsekwencje, które z tego wynikały. To wszystko. Tomasz i Henryk byli w końcu kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, po co było więc stawać na drodze osobistego szczęścia władcy? Nawet jeżeli More nie pochwalał jego decyzji, mógł po prostu nie zabierać w tej sprawie głosu. Wystarczyło tylko wykonać jeden mały gest, taki sam, jaki wykonali prawie wszyscy dookoła. Trzeba było tylko wypowiedzieć, nawet wbrew własnemu sumieniu, kilka niezobowiązujących słów, by uniknąć spotkania z katem. Ale on odmówił.

Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem