Nie wiem, czy prezydent, który nocą podpisywał sprzeczne z konstytucją ustawy i zaprzysięgał bezprawnie wybranych sędziów, zdaje sobie sprawę, na co się poważył i czy starczy mu sił. Czy sprosta roli, w jakiej sam siebie postawił, czy ma dość odwagi i wytrwałości? Ale już spalił za sobą mosty, bo jeśli z podwiniętym ogonem wróci jutro na Nowogrodzką, to do pozycji znacznie gorszej niż ów Adrian z podrzędnej komedii.
O drugiej kadencji może myśleć tylko wtedy, gdy wykorzysta swoją dzisiejszą szansę i stanie się mężem stanu. Jeśli go wesprzemy, jeśli pomożemy mu tworzyć ustawy prezydenckie, to mogą one odbiegać od pragnień Jarosława Kaczyńskiego, a więc pęknięcie w obozie władzy się pogłębi. Jeśli pozostanie osamotniony, nie wytrwa. Kiedy PiS-owska większość dostanie nakaz odrzucenia prezydenckich projektów, to także przed posłami rządzącej partii, a nie tylko przed głową państwa stanie szansa odzyskania twarzy.
Dlatego cieszy mnie, że zrozumieli to sędziowie i na prezydenckim biurku leżą już ich projekty. Nic nie szkodzi, że pałacowi kanceliści się od nich odżegnują. Oni na pewno już je uważnie przeczytali. To wystarczy.
Czy lepszy PiS jest alternatywą dla zamordystowskiej sekty Kaczyńskiego, Macierewicza i Ziobry? Chyba wolelibyśmy przyśpieszone wybory, tylko jak je wygrać przy dzisiejszych sondażach? Na pewno marzymy o „polskim Macronie" nieubrudzonym ani „ciepłą wodą", ani „dobrą zmianą". Ale jeżeli każdy z sejmowych janczarów stanie przed wyborem między sumieniem a lojalnością, wtedy spod spękanej kry zaczną się wyłaniać nowe lądy i nowe koalicje znów staną się możliwe.
Coś podobnego działo się, gdy upadała komuna. Wybraliśmy Okrągły Stół, poparliśmy kompromisowy rząd Mazowieckiego, chociaż można było jeszcze poczekać, aż wszystko zapadnie się pod ciężarem własnego idiotyzmu i niesprawności.