Muzułmański kraj, który jednocześnie należy do świata zachodniego, potrafi szybko się modernizować i rozwijać. Rządzone przez islamistów państwo, które jest jednym z najważniejszych sojuszników USA i Izraela. Kandydat do członkostwa w Unii Europejskiej, który umie narzucać jej swoje warunki w negocjacjach dotyczących spraw polityki imigracyjnej. Konserwatywny w sferze społecznej rząd, który potrafi jednocześnie prowadzić liberalną politykę gospodarczą. Prezydent oskarżany o łamanie zasad demokracji, którego ludzie gotowi są bronić własną piersią przed zbuntowanymi żołnierzami.

Ekonomistów najbardziej zastanawia fenomen tureckiego wzrostu gospodarczego. Kraj przeżył ciężki kryzys w roku 2001, z którego jednak szybko się otrząsnął. Udało się to dzięki miejscowemu szkodnikowi – ministrowi gospodarki Kemalowi Dervisowi (pracowałem z nim przed laty w Banku Światowym, najwyraźniej mam jakąś słabość do szkodników). Dervis ustabilizował finanse, zliberalizował gospodarkę, uzdrowił sektor bankowy i zapoczątkował głębokie reformy strukturalne, które uczyniły z Turcji ekonomicznego tygrysa. Od roku 2001 przeciętne roczne tempo wzrostu PKB sięgało prawie 5 proc. mimo ciężkiej, lecz krótkotrwałej recesji w momencie wybuchu globalnego kryzysu finansowego. Gwałtownie zwiększa się obecność na świecie ekspansywnych tureckich firm, atrakcyjność inwestycyjna przyciąga do Turcji rzesze zagranicznych inwestorów, stabilne finanse publiczne pozwalają na stopniową poprawę ratingów kraju. Jedynym poważniejszym zmartwieniem jest nadal nadmierny – choć spadający – deficyt obrotów bieżących, smutny dowód na to, że w Turcji (podobnie jak u nas) wciąż zbyt mało jest krajowych oszczędności i krajowego kapitału.

Władający Turcją od 13 lat sułtan... przepraszam, najpierw premier, a potem prezydent Recep Erdogan (którego właśnie usiłowali usunąć ze stanowiska zamachowcy), jest bez wątpienia politykiem populistycznym. Doszedł do władzy w ogromnej mierze na fali niezadowolenia z trudnych reform i zmian ekonomiczno-społecznych wynikających z modernizacji kraju. Ale zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że gorące kasztany, które ogromnym kosztem wyciągnęli z ognia jego poprzednicy, tylko człowiek niezbyt mądry będzie ponownie wrzucać do ognia. Reformy Dervisa pozostały nienaruszone, co daje obecnie Turcji poczucie gospodarczego sukcesu. I jest jedną z najważniejszych przyczyn tego, że dziś większość Turków gotowa jest swojego prezydenta bronić.

Okazuje się więc, że szkodnicy bywają użyteczni. I że naprawdę nie warto niszczyć tego, co oni naszkodzili. Ale zupełnie nie mam pojęcia, komu w Polsce ta turecka lekcja mogłaby się przydać...