Przyspieszamy każdy możliwy proces, który nam szkodzi, a nieraz szczególnie szkodzi rządzącej w Polsce prawicy. Gramy na scenariusze, które są dla nas groźne. Gdyby nie błędy polityczne rządu w Warszawie, nie byłoby postępowania z artykułu 7, a Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie zajmowałby się sprawą naszego Sądu Najwyższego.

Spory z Komisją Europejską nic nam nie dały, za to wzmocniły jej pozycję wobec państw członkowskich i pokazały, że jest sporo państw, które są gotowe milcząco przyznawać więcej władzy instytucjom w Brukseli, także kosztem interesów Polski. Hipotetyczne, acz niesprawdzone poparcie dla Warszawy z kilku państw regionu oznacza, że większość członków Unii nie jest gotowa nam tego poparcia udzielać w sprawach, które kładziemy na stole, i ostatnia dyskusja o uchodźcach przełomu tu nie czyni. Potajemne negocjacje z unijnymi urzędnikami, choć intencje rządu były pewnie dobre, spowodowały, że Sejm kilkakrotnie zmieniał ustawy pod wpływem, powiedzmy dyplomatycznie, perswazji komisarzy, a porozumienia i tak nie ma, choć jest niedobry precedens. Dodatkowo wiele wskazuje na to, że w negocjacje budżetowe polski rząd wejdzie, mając na karku polityczny spór z Komisją i postępowanie w Luksemburgu.

Podobnie jest na poziomie geopolitycznym. Część polskiej prawicy klaszcze każdemu, kto osłabia Unię na Zachodzie, nie widzi zagrożeń w sporze USA z Unią i gotowa jest cieszyć się z wycofywania amerykańskich żołnierzy z Niemiec, chociaż to wcale nie oznacza, że ci żołnierze przyjadą do Polski. A jeśli nawet przyjadą, a nie będzie już silnych NATO i UE, to będzie ich można wyprowadzić tak szybko, jak przyjechali. Najbardziej kontrowersyjne zmiany – sądowe i te w ustawie o IPN – rażą polityczną wrażliwość nawet nie tyle kontynentalnej Unii, ile Amerykanów i Brytyjczyków, czyli tych, co chętniej Warszawę zrozumieją. Od pewnego momentu staliśmy się sami przyśpieszaczem procesów niekorzystnych dla Polski.

W świecie Niemiec zostawionych samym sobie i Stanów dogadujących się po cichu z Moskwą, a także odpływającej Brytanii po brexicie Polsce będzie tylko gorzej. W świecie imperiów, ale bez Unii, będzie nam trudniej niż w dzisiejszym liberalnym entourage'u. Jasne, co ma być, to będzie, ale czasem lepiej nie przyspieszać złych wariantów tylko dla chwilowego schadenfreude. Bo rechot części komentatorów z kłopotów politycznych Angeli Merkel albo oklaski po ogłoszeniu brexitu jeszcze nam, nie daj Boże, zadźwięczą w uszach.