Przecież to nie tylko dziedzictwo wyborczego przełomu w 2015 r. i nadejścia „dobrej zmiany", która jednych miażdży, innym rozdaje prezenty. Przed wojną endecy wściekali się na piłsudczyków i na odwrót, a moje schodzące już ze sceny pokolenie pamięta ostatnich świadków tamtych czasów, którzy do późnej starości pielęgnowali plemienną nienawiść i obwiniali się wzajemnie o klęski, jakie potem spadły na nasze nieszczęsne „boże igrzysko". Nawet nie pogodziło ich ze sobą wspólne internowanie w baraku zwanym dla niepoznaki PRL.

Zadziwiające, bo w tym samym PRL, wśród pokoleń, których aktywne życie przypadło na czasy tamtej szarzyzny, podziały wcale nie były głębokie. Partyjni opowiadali te same dowcipy co katolicy, tylko uważniej rozglądali się dookoła. Wszyscy podczytywali „Politykę" albo „Życie Literackie", radując się, gdy jakiś reżimowy pismak przechytrzył cenzora i wbił szpilę władzy. Prawie wszyscy usiłowali poprzez jazgot zagłuszarek dowiedzieć się czegoś z Wolnej Europy, a wysoko stojący w partyjnej hierarchii mieli to samo w poufnym biuletynie, który nie wiadomo jakim prawem zawsze przeciekał w dół. Kabarety kwitły, co zadziwia wobec nudnej miernoty, w jaką popadły, gdy nastała wolność.

Był bowiem PRL „najweselszym barakiem obozu socjalistycznego", ale nie był tworem całkiem serio. Wszyscy praktykowali, nikt nie wierzył. Jedynie niewyżyci młodzieńcy, którzy urodzili się zbyt późno, by trafić do peerelowskiej opozycji, głoszą, że nieskalanie katolicki i szlachetnie cierpiący Naród zmagał się z sowiecką opresją.

Tu jest właśnie odpowiedź na moje pytanie: bardzo źle nam robi uleganie jakimkolwiek ideologiom, bo wtedy tracimy poczucie humoru, które już nieraz ratowało nas w historycznych opresjach. Dzisiejszy podział nie biegnie między pisiorami i kodziarzami. Biegnie między tymi, którzy potrafią śmiać się jednocześnie z Kaczyńskiego, Schetyny i Tuska, a tymi, którzy umieją tylko złorzeczyć. Dlatego pytanie tytułowe nie jest bynajmniej bluźniercze, ale bardzo ważne dla naszej przyszłości.