Co ja wypisuję? Tak jak Jacek Kurski wychowałem się w Gdańsku jako tzw. element napływowy. Dlatego obaj poznaliśmy siedzących tam od wieków Kaszubów i ich straszny los ludzi polsko-niemieckiego pogranicza, podobny do losu Ślązaków, Wielkopolan czy Mazurów. Z jednej strony przymusowa germanizacja, z drugiej głupota równie nieszczęsnych powojennych wygnańców z Kresów, którzy mieli kaleczących język, a nieraz i luterskich autochtonów za zakamuflowanych szkopów. Tak było, chociaż dziś nie wypada tego przypominać, bo „wstajemy z kolan" z ryngrafem Żołnierzy Wyklętych na piersiach i niewinnością w sercu. To przecież nie warszawiak czy krakowianin bez pojęcia o tej ciemnej karcie historii, ale świadomy gdańszczanin wymachiwał „dziadkiem z Wehrmachtu", przechylając wyborczą szalę na rzecz swojej partii.

Dlaczego się cieszę, że naczelny kłamczuch IV RP rządzi dziś telewizją? Bo jestem optymistą! PRL twardo trzymał fortecę na ul. Woronicza, ale przegrał sromotnie. Pierwszym zboczeniem, jakiemu ulegali kolejni premierzy wolnej Polski, było folgowanie tej samej żądzy. Przypuszczam, że Platforma w 2011 r. wygrała tylko dlatego, że nie od razu opanowała te wszystkie gabinety, jakiś czas snuły się tam różne Farfały, ale ulżyła sobie w drugiej kadencji.

Doprawdy, gmachy przy Woronicza to zatruta przynęta, którą każda władza łapczywie pożera, aby szybciej zdechnąć. Ale może stoi za tym mądra Opatrzność, która kiedyś rzekła i prorok to zapisał: pycha kroczy przed upadkiem.