Witold M. Orłowski: Wyprawka dla partii

Premier Morawiecki otworzył róg obfitości i sypnął z niego, że ho, ho!

Publikacja: 19.04.2018 07:32

Witold M. Orłowski: Wyprawka dla partii

Foto: Rzeczpospolita

Dzieciom w szkole się dostała wyprawka, wielodzietnym matkom dodatkowe emerytury, drobnym przedsiębiorcom niższy CIT i ZUS, samorządowcom pieniądze na drogi, szukającym tanich mieszkań obietnica radykalnego przyspieszenia programu Mieszkanie+, babciom i dziadkom program bliżej niesprecyzowanych ułatwień w życiu. Pełna przedstawicieli rządzącej partii sala była zachwycona, przez media przebiegła tylko jedna myśl – czy przez to wszystko nie zbankrutujemy?

Jak się jednak bliżej przyjrzeć, to nie ma się czego bać. Premier, najprawdopodobniej zmobilizowany przez polityków, złożył szereg wydatkowych obietnic. Ale takich, które sam sobie zaplanował i dostosował do możliwości. Niższy CIT dla małych firm? Cudownie, tylko że nie obejmuje to 90 proc. firm, bo one rozliczają się według PIT. Brzmi znakomicie, kwota dla budżetu nieduża. Obniżka składek do ZUS to trochę więcej korzystających (i nie ma wątpliwości, że pomysł dobry), ale też nie są to żadne gigantyczne wydatki. Dzieci w wieku szkolnym mamy 4 mln, po 300 zł wyprawki – raptem trochę ponad miliard, w dodatku z pieniędzy zaoszczędzonych na wycofaniu się z darmowych podręczników. A nawet 5 mld na drogi lokalne to tak naprawdę nie aż tak wiele – na rok przypadnie tylko część z tej kwoty, w dodatku można będzie poszukać jakiś dodatkowych źródeł finansowania. Słowem, jak się wszystko razem złoży, wspaniały róg obfitości kurczy się do 3–4 mld rocznie. A na tyle rząd może sobie pozwolić.

Problem leży zupełnie gdzie indziej. Premierowi udało się zadowolić salę, a jednocześnie wiele nowych pieniędzy nie obiecać. Bo dawał wszystko na swoich warunkach.

Problem zacznie się wtedy, kiedy politycy PiS – którzy, zdaje się, już uwierzyli w to, że Mateusz Morawiecki jest cudotwórcą i potrafi znaleźć dowolną ilość pieniędzy na ich pomysły, bez uszczerbku dla finansowych ratingów kraju – z apetytem zwiększonym w trakcie jedzenia, przyjdą nie po 4 mld, ale z pomysłami na miliardów 10, 20 albo 30.

Albo jeszcze inaczej – kiedy do premiera Morawieckiego, który przecież mówi, że ma pieniądze do wydania, przyjdą pracownicy sfery budżetowej, domagając się podwyżek, górnicy, żądając dopłat do wydobycia węgla, lokalni działacze z pomysłami na nowe lotniska i parki rozrywki albo związkowcy żądający wykupienia z rąk zagranicznych koncernów ich fabryk, wyprodukowania w nich miliona aut i (przede wszystkim) natychmiastowego radykalnego zwiększenia wynagrodzeń. I wyłożenia dalszych 20, 30 albo 50 miliardów.

Premier na razie nie jest pod przymusem, miło się uśmiecha i rozdaje prezenty. Ale te prezenty to raczej skromne wyprawki dla uczniów (i dla polityków), a nie wielkie i regularnie płacone stypendia. Jeśli w końcu zostanie zmuszony do ich wypłacania, a dobra koniunktura się pogorszy, możemy stracić nasz budżetowy cud niemal tak samo szybko, jak go zyskaliśmy.

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula

Dzieciom w szkole się dostała wyprawka, wielodzietnym matkom dodatkowe emerytury, drobnym przedsiębiorcom niższy CIT i ZUS, samorządowcom pieniądze na drogi, szukającym tanich mieszkań obietnica radykalnego przyspieszenia programu Mieszkanie+, babciom i dziadkom program bliżej niesprecyzowanych ułatwień w życiu. Pełna przedstawicieli rządzącej partii sala była zachwycona, przez media przebiegła tylko jedna myśl – czy przez to wszystko nie zbankrutujemy?

Jak się jednak bliżej przyjrzeć, to nie ma się czego bać. Premier, najprawdopodobniej zmobilizowany przez polityków, złożył szereg wydatkowych obietnic. Ale takich, które sam sobie zaplanował i dostosował do możliwości. Niższy CIT dla małych firm? Cudownie, tylko że nie obejmuje to 90 proc. firm, bo one rozliczają się według PIT. Brzmi znakomicie, kwota dla budżetu nieduża. Obniżka składek do ZUS to trochę więcej korzystających (i nie ma wątpliwości, że pomysł dobry), ale też nie są to żadne gigantyczne wydatki. Dzieci w wieku szkolnym mamy 4 mln, po 300 zł wyprawki – raptem trochę ponad miliard, w dodatku z pieniędzy zaoszczędzonych na wycofaniu się z darmowych podręczników. A nawet 5 mld na drogi lokalne to tak naprawdę nie aż tak wiele – na rok przypadnie tylko część z tej kwoty, w dodatku można będzie poszukać jakiś dodatkowych źródeł finansowania. Słowem, jak się wszystko razem złoży, wspaniały róg obfitości kurczy się do 3–4 mld rocznie. A na tyle rząd może sobie pozwolić.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację