Oczywiście, to nie jest dokument, ale nie ma chyba innego tak drobiazgowego zapisu tej metamorfozy. Akcja pierwszych opowiadań toczy się jeszcze wśród ruin, w Warszawie bez Pałacu Kultury. Ostatnie ukazują z grubsza to miasto, które znamy. Perspektywa jest tu specyficzna, bo to spojrzenie mieszkańca peryferii, do tego najczęściej ze społecznego marginesu. Każdy, kto kiedyś Marka Nowakowskiego czytał, wie, o czym mowa, a kto nie czytał, niech żałuje.

Nie jest więc przypadkiem, że na pogrzebie Marka, bo przecież dobrze się znaliśmy, inny piewca Warszawy Muniek Staszczyk zaśpiewał „Bal na Gnojnej". Podobnie jak nie jest przypadkiem, że nagrodę jego imienia (za którą Bibliotece Narodowej i firmie International Paper należy się uznanie) dostali tak bardzo warszawscy pisarze, jak Wojciech Chmielewski i (trzy dni temu) Paweł Sołtys – artysta znany szerzej pod muzycznym pseudonimem Pablopavo. Ale szczerze mówiąc, wciąż trudno uwierzyć, że Marka Nowakowskiego nie ma już z nami cztery lata, bo wydawał się nieodłączną częścią miejskiego krajobrazu.

Cieszyć może, choć trochę też zaskakiwać, że ta bardzo oszczędna w wyrazie literatura znajduje kontynuatorów. Ale jedno jest chyba już dziś oczywiste. Po śmierci Marka Nowakowskiego, ale i Janusza Głowackiego, nie widać nikogo, kto mógłby odegrać podobną rolę. Byli być może ostatnimi z wielkich, niosącymi pamięć czasów, kiedy literatura była jeszcze bardzo ważną sprawą. A pisarze i opowieści o nich przechodziły do legendy.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia