W końcu poparcie niemieckich kardynałów przeważyło szalę zwycięstwa podczas drugiego konklawe. Tak samo widziano rolę kard. Wyszyńskiego. Chodziło nie tyle o orędzie do biskupów niemieckich, ile o jego polityczny ładunek. W latach 60. realista Wyszyński grał va banque. Wiedział, że choć wojenne rany pozostawały wciąż otwarte, to celem Sowietów było odcinanie Polski od Niemiec – od Zachodu. On zaś stawiał na Zachód mimo tego, że nie szczędził mu już wtedy gorzkich uwag i daleki był od admiracji konsumpcyjnego stylu życia sytych Europejczyków.

Antyniemiecka retoryka to choroba polskiej polityki, która wraca co kilka lat jak niedoleczony wirus. Nie ma znaczenia, czy dotyczy to niemieckich polityków czy mediów z niemieckim kapitałem. Polską „debatę" na temat niemieckiego kapitału – nie łudźmy się – usłyszy nie tylko Niemiec i Szwajcar, ale też Francuz i Brytyjczyk, każdy wyciągnie swoje wnioski także z jej stylu i głębi argumentów. Szczególnie że ani państwowe spółki, ani prywatny kapitał nie będą wcale chętne do odkupywania teraz regionalnych gazet w czasach ich skrajnego kryzysu.

Nawet gdyby Stalin nie opowiadał przywódcom francuskim o tym, że zachodnia granica powojennej Polski jest po to, by nigdy nie zapanował pokój pomiędzy Polakami i Niemcami, byłoby to jasne jak słońce. Czasy się zmieniły, ale jedno pozostało po staremu: zbyt wielu przeciwników silnej Polski liczy na antyniemieckie nastroje. Zbyt często Polacy liczą, że w dzisiejszej tak nierównej konkurencji z Niemcami wystarczy powtórzyć litanię historycznych win.

To banalne, ale powtórzmy sobie raz jeszcze: Niemcy nie są łatwym partnerem. Są większe od Polski i lepiej zorganizowane oraz mniej zagrożone i bogatsze. Czy Niemcy w słabszej Unii będą dla Polski łatwiejszym partnerem? Nie. Jeszcze gorzej byłoby bez Unii. Mocarstwowa polityka Niemiec oznaczałaby dla nas naprawdę uciążliwą ich dominację. Nie da się dowodzić, że chcemy Unii słabszej, związku państw narodowych, i liczyć na lepszą pozycję Warszawy wobec Berlina.