Demonstracja ze strony Kremla – kilku przywódców zachodnich wprost oskarża już Moskwę o zamach na przebywającego w Anglii byłego podwójnego szpiega – była aż nadto wyraźnym sygnałem, że służby rosyjskie są gotowe do brutalnego działania na terytorium państw NATO.

Źródłem napięcia w stosunkach NATO i UE z Kremlem jest też sytuacja na Ukrainie. Podczas swej ubiegłotygodniowej wizyty w Polsce przedstawiciel USA ds. konfliktu w Donbasie Kurt Volker nie pozostawił złudzeń, że w gruncie rzeczy Rosja prowadzi tam cichą wojnę z Zachodem. Powoduje ona, że Ukraina pozostanie w centrum zainteresowania naszych głównych zachodnich sojuszników przez najbliższe kilka lat. Będzie to zapewne ważny wątek debat w Kolegium Europejskim w Natolinie, poświęconych sytuacji na Ukrainie po 2014 r., w których w najbliższych dniach uczestniczyć będą m.in. François Hollande, Daniel Fried, Arsenij Jaceniuk i Michajło Kowal z Rady Bezpieczeństwa Ukrainy.

Jeśli coś interesuje naszych strategicznych partnerów w regionie, to właśnie prowadzona przez Rosję wojna zastępcza, a nie nawet najtrudniejsze spory historyczne. W interesie Polski leży zmniejszenie napięć na tle historii i uratowanie czego się da z relacji polsko-ukraińskich, zanim nieporozumienia polityczne przełożą się na ożywienie niechęci do Polaków na Ukrainie – bo, jak wynika z badań, w naszym kraju sympatia do Ukraińców już spadła. Przede wszystkim jednak w polskim interesie leży wręcz demonstrowanie, że w podejściu do polityki bezpieczeństwa i uznawania, co jest ważne, a co mniej, jesteśmy wciąż zgodni z sojusznikami i że coś oprócz rozpamiętywania historii nas jeszcze żywo zajmuje.

W pewnym sensie sprawa Skripala pozwala nam – do czego można wykorzystać naszą obecność w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – podjąć próbę ponownego wypłynięcia na wody poważnej międzynarodowej polityki. I odegrania w niej roli na miarę znaczenia Polski.