Bachor jednak nie ma nic do zaproponowania, z bachorem się nie negocjuje i niczego nie uzgadnia, to sprawy dorosłych. Bachora się karci: dostanie klapsa, ale potem i tak trzeba po nim sprzątać. Do Trójkąta Weimarskiego zamiast Polski zaproszono Hiszpanię i Włochy. Grupa Wyszehradzka w rozsypce, zdradził nawet bratanek Orbán. Niesmak na całą Europę, a przebrzydły Donald wciąż na stanowisku. Oto sukcesy dyplomatyczne ministra Waszczykowskiego, oto dalekosiężna myśl polityczna z ulicy Nowogrodzkiej.

Zbyt łatwy to śmiech, bo Prezes wie, co robi i dokąd zmierza, chociaż jego cel jest przerażający. O tym, że Tuska nie utrąci, musiał wiedzieć, nim się wszystko zaczęło. „Strategia bachora" może jednak przynieść zupełnie inny sukces: przeszkadzając i strasząc, pokazał, że potrafi to robić, nie licząc się ani z interesem Polski, ani unijnej wspólnoty. Mógłby zaprzestać wrzasków i zanieczyszczania otoczenia, gdyby instytucje europejskie zrezygnowały z wtrącania się w polskie „sprawy wewnętrzne", co ma się sprowadzać do zapomnienia przez Brukselę, że Unia jest stowarzyszeniem państw demokratycznych, gdzie obowiązują rządy prawa, a nie widzimisię „suwerena". Coś za coś, prawda? Przecież tak od wieków funkcjonuje dyplomacja.

Tylko szkoda, że w tę brudną rozgrywkę dał się wciągnąć ktoś o pozycji i autorytecie Jacka Saryusz-Wolskiego. Nic nie zyskał, prawie wszystko stracił. Podobnie jak prof. Piotr Gliński w roli przemawiającego z prezesowskiego tabletu kandydata na „premiera technicznego". Tylko że Gliński miał dużo mniej do stracenia.

„Strategia bachora" może być zabawna, głupia lub odrażająca – zależy, jak się na nią spojrzy. Ale droga, którą ona zapoczątkowuje w świecie coraz bardziej niebezpiecznym i nieprzewidywalnym, doprowadzi – jak w 1939 roku – do zaleszczyckiego mostu.