Według CNN komisja zaczęła sprawdzać zięcia i doradcę Donalda Trumpa – Jareda Kushnera – pod kątem jego kontaktów z biznesmenami z Chin oraz Kataru. Rzekomo przed objęciem stanowiska prezydenta przez Trumpa Kushner i jego firma odpowiadali za wszystkie relacje z zagranicznymi lobbystami. Działania komisji sugerują, że być może sam wątek rosyjski to za mało, aby zbudować spójne oskarżenie. Jednocześnie jednak pojawia się tu dla Muellera ogromne zagrożenie. O ile bowiem polityczne elity rozumieją, że po agresji na Ukrainę rosyjskie wpływy nie są w Waszyngtonie mile widziane, o tyle szersze ujawnienie mechanizmów zagranicznego lobbingu musi budzić grozę nie tylko współpracowników Trumpa.

Teoretycznie instytucje działające na rzecz obcego rządu muszą się rejestrować w specjalnej komórce Departamentu Sprawiedliwości. Firma konsultingowa podejmująca się podobnych działań nie może na nich zarabiać więcej niż 100 tys. dol. miesięcznie. W praktyce grupa urzędników z tzw. Foreign Agents Registration Unit, zajmującej się nadzorowaniem zagranicznych lobbystów, jest bezradna wobec skali zjawiska. Jej agenci przyznali to anonimowo w rozmowie z portalem TheHill.com.

Bardzo trudno jest też udowodnić, że pieniądze faktycznie pochodzą od obcego rządu. Fundacja to przecież nie rząd. Prawda? Cóż, słynna fundacja Clintonów w pewnym okresie zbierała pieniądze głównie od zagranicznych darczyńców, teoretycznie pozarządowych. Na przykład z krajów arabskich i z Ukrainy. Nie ma się zresztą co oszukiwać, w Waszyngtonie lobbują dziś wszyscy liczący się w polityce międzynarodowej gracze. Jeśli Robert Mueller chce tę stajnię Augiasza oczyścić, to będzie co oglądać, bardziej jednak prawdopodobne, że polegnie.