Nawet z okazji tak przykrej jak samochodowy wypadek pani premier. Mamy wierzyć, że rządowa limuzyna nadaje się do kasacji, trzy osoby do szpitala, a na przydrożnym pniu ledwie odłupana odrobina kory? A może pancerne było drzewo, nie audi? Mamy wierzyć, że w pół godziny kolumna z krakowskich Balic znalazła się w Oświęcimiu, nie naruszając żadnych przepisów? Mamy przyjąć do wiadomości, że muzyka z radia w blaszanym pudełeczku, jakim jest fiacik „cienko, cienko", mogła zagłuszyć potężny sygnał dźwiękowy uprzywilejowanych pojazdów? Ktokolwiek siedział choć trochę za kierownicą, od razu widzi, że to przydrożna lipa. A z drugiej strony podobnie. Mamy wierzyć, że skołowany chłopak, który spowodował wypadek, już następnego dnia ma do dyspozycji znakomitego krakowskiego adwokata? Że już trwa spontaniczna zbiórka na nowy samochodzik dla niego?

Spójrzmy szerzej. Jesteśmy zgodni, że sędziowie powinni być najlepszymi z najlepszych. Ale na jakiej podstawie mamy wierzyć, że droga do poprawy morale środowiska wiedzie przez powierzenie ich nominacji upolitycznionemu Sejmowi i jeszcze bardziej upolitycznionemu ministrowi sprawiedliwości? Dlaczego jednak mielibyśmy przyznać rację opozycji, która powiada, że nic nie trzeba zmieniać? Mamy wierzyć, że przyłączenie do Warszawy okolicznych powiatów usprawni funkcjonowanie metropolii? Czy chodzi tylko o wybór „jedynie słusznego" prezydenta miasta?

Prof. Rzepliński – kiedy w zeszłym roku kończył swoją kadencję – cichutko wziął sutą odprawę i jeszcze bardziej lukratywne odszkodowanie za niewykorzystany urlop. Dzisiaj już o nim nie mówimy. Za to Kijowski mataczy, a Petru udaje niewiniątko. Mamy wierzyć, że nadal są to idole obrony demokracji?

W jednym władza i opozycja są dzisiaj zgodne: coraz głębsza przepaść dzieli dwa skłócone obozy Polaków. Więc jeśli nie chcemy się pozabijać po najbliższych wyborach, zacznijmy się nawzajem traktować poważnie. Bo obywatel ma nie tylko kartkę do głosowania raz na cztery lata. Ma także rozum. Na co dzień.