Pokazuje to, po pierwsze, jak bałamutnym pojęciem bywa tak zwany populizm. Po drugie, jak słaba w gruncie rzeczy jest odpowiedź polityków starego rozdania na nową falę antyestablishmentowych ruchów.

Sprawa dotyczy zresztą nie tylko Włoch. Na to, że AfD stała się trzecią siłą polityczną nad Renem, niemiecka klasa polityczna ostatecznie odpowiedziała powrotem do wielkiej koalicji, i to pomimo najgorszych w powojennej historii wyników SPD. Wobec takich wydarzeń jako w miarę sprawny polityk z pewną wizją jawi się nawet ktoś pokroju Emmanuela Macrona, choć w samej Francji jego notowania wyglądają już nie najlepiej. Na oblężonych przez „populistów" salonach króluje jednak urzędowy optymizm.

Czy jest uzasadniony? Badania Yascha Mounka i Martina Eiermanna z Institute for Global Change pokazują coś odwrotnego. Ich zdaniem szeroko rozumiana antyestablishmentowość konsekwentnie zdobywa w Europie coraz większe poparcie i nie widać śladów, aby tendencja wyhamowywała. Być może więc zamiast z Hunami walczyć, establishment powinien się od nich uczyć. Ruch Pięciu Gwiazd chce na przykład szerokiej debaty nad strefą euro. Wydaje się jednak, że to zlepek partii centroprawicowych wygra w końcu we Włoszech. Bardzo rozsierdzi to wyborców, bo sama Forza Italia (partia Berlusconiego) ma o połowę mniejsze poparcie niż Ruch i to on rządziłby, gdyby nie można było zawierać koalicji. Wcześniej czy później ktoś zada bardzo dobre pytanie: Czy ład, którego podporami są politycy tacy jak Silvio Berlusconi i Martin Schulz, naprawdę wart jest obrony?

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.