Każdy, kto do nowej Unii nie wejdzie, będzie mógł chodzić własnymi ścieżkami. Będzie miał swoją orbitę, po której będzie krążył wokół unijnego jądra. Inaczej będzie wyglądała sytuacja państw wyszehradzkich, inaczej Bałkanów. Zupełnie inaczej Wielkiej Brytanii. W wariancie Europy cebulki zaledwie stowarzyszona Ukraina będzie na tylko troszkę odleglejszej orbicie niż Polska. Co prawda będziemy w Unii, ale nie w jej centrum i z malejącym wpływem na decyzje głównych graczy.

Przełóżmy na góralski, co dla nas oznacza ustalony właśnie scenariusz z Meseberg. Nie pomogą nam żadne kruczki w głosowaniach w Radzie Europejskiej, ponieważ wszyscy liczący się gracze już wcześniej będą się mogli umówić w ramach strefy euro, a w gronie całej Unii tylko będą bronić wcześniejszych ustaleń i niemal automatycznie uzyskają większość. Politycznym celem Wspólnoty przestanie być wyrównywanie szans Lizbony i Przemyśla. Nowy scenariusz będzie oznaczał, że strefa równych szans zakończy się na... Odrze.

Co prawda w takim scenariuszu, gdy Zachód nie będzie już płacił rachunków za inwestycje na Wschodzie, politycy tacy jak Frans Timmermans nie będą zapewne zaglądali polskiemu rządowi do garnków i „wtrącali się”, jak mamy sobie meblować sądy. Nie będą też jednak czuli się zobowiązani do takiej samej odpowiedzialności za bezpieczeństwo Polski, jak za bezpieczeństwo państw, które będą w tej nowej Unii – bo tak naprawdę w opowieści o budżecie strefy euro chodzi o założenie nowej Unii w nowym gronie.

Oczywiście nie jest pewne, że ustalony we wtorek scenariusz się spełni. Angela Merkel nie jest już tą samą cesarzową Europy co parę lat temu i może się okazać, że natrafi na opór u siebie w Niemczech. Co nam zostało? Możemy próbować z Węgrami podkręcać Włochów, by blokowali dalszą integrację. Nie bądźmy jednak dziećmi: nawet prawica włoska nie da się poprowadzić na Brukselę przez Viktora Orbána. Możemy ogłosić się „łącznikiem” pomiędzy Stanami a Unią – tyle że każdy, kto choć trochę rozumie amerykańską politykę, wie zapewne, że to scenariusz dobry na wiecowanie w Warszawie, ale księżycowy w politycznych gabinetach Waszyngtonu. Może czas uwierzyć w siebie i wrócić do poważnej europejskiej polityki?