Opowieść wielkanocna mówi nie tylko o męczeństwie, śmierci i zmartwychwstaniu Zbawiciela. Ona powiada, że Bóg ukochał grzeszne i ułomne istoty tak bardzo, że dla ich dobra wziął na siebie ciężar najbardziej bolesnej i hańbiącej śmierci, jaką znały tamte czasy. Ona jest nawet przeciwko innym religiom, bo tam ludzie składają ofiary bogom, a tylko tutaj Bóg składa ludziom ofiarę z siebie. Ale to jeszcze mało: ona wznosi nas samych aż do poziomu boskiego, bo skorośmy warci aż takiej ofiary, to jesteśmy dla Boga niesłychanie ważni, przynajmniej tak bardzo jak męka Tego, co umarł i zmartwychwstał. Jeśli taka jest nasza wartość i znaczenie, to takie same są stojące przed nami wymagania. Wymagania równie przeogromne i trudne, jak trudna do pojęcia jest krwawa Pascha. Tak właśnie: bo męka i cierpienie są niezbywalną częścią ludzkiego losu, o czym także poucza ta przerastająca przyziemne myślenie opowieść. Czy jest jakakolwiek teologia, jakiekolwiek pojmowanie, które potrafiłoby nam to przybliżyć?

Więc lepsze jest cieplutkie i rodzinne Boże Narodzenie. Dlatego dni poprzedzające Zmartwychwstanie sprowadzamy do płaczliwej kontemplacji męki Pańskiej, co ma taką samą wartość jak bożonarodzeniowe rozczulanie się nad słodkim Jezuskiem w żłobie i w niczym nie przybliża przejmującej Tajemnicy Krzyża.

Więc może weźmy to, co najłatwiejsze do zrozumienia z opowieści wielkanocnej, a jednocześnie jakże przydatne dziś, zwłaszcza w Polsce. Właśnie minęła Niedziela Palmowa. Upamiętnia triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy wśród wiwatujących tłumów. Ta sama tłuszcza kilka dni później zażąda Jego męki. Otóż to: niech ci, którzy dziś triumfują na górze, nie zapomną, że jutro znajdą się na dole, a dzisiejsi zwolennicy i pochlebcy sami ich zadepczą. Zaś ci, co są dzisiaj na dole, niech pamiętają, że jutro będą wyniesieni, więc nie powinni używać kłamliwych podstępów, aby tym prędzej powrócić na szczyt.