To czas, gdy eksperci siedzą nad rwącym nurtem rozmaitych nowych pomysłów i radzą, co to będzie, gdy woda opadnie. Wtedy to eksperci, powiedzmy Sławomir Dębski, Agnieszka Romaszewska czy Eugeniusz Smolar przewidują – lepiej powiedzieć: prognozują, a także wyjaśniają – zmiany.
„Wielką politykę” starają się przełożyć na góralski. Jedni widzą przyszłość w czarnych barwach, inni bardziej kolorowo jak to w życiu. W ostatnim ćwierćwieczu zazwyczaj po chwilowym wzburzeniu powyborczym, woda wracała w stare koryto, a zalane łąki i lasy znów rozkwitały.
Tegoroczne założenia kierunków polskiej polityki najwyraźniej oznaczają, że wzburzona rzeka zaczyna opadać. Przedstawiciele obozu władzy coraz cieplej mówią o współpracy z Niemcami, wraca Partnerstwo Wschodnie, widać oznaki poprawy relacji z Ukrainą. Kancelaria Prezydenta zamówiła u ekspertów stos ekspertyz o perspektywach budowy Międzymorza. Wróciły wątpliwości, podobne pojawiły się w świecie dyplomatycznym po kilku wizytach prezydenta. Międzymorze jest jak fiat Punto.
Sprawdza się w drodze na zakupy, ale nie nadaje się do wyprawy na safari. Podobnie okaże się z otwarciem na Białoruś. Ten słuszny kierunek działania nie zastąpi relacji z Ukrainą i innymi państwami na Wschodzie. To samo będzie z Litwą: prędzej czy później trzeba się będzie przeprosić z Wilnem. Po prostu nie mamy dzisiaj innego patentu na strategiczne działanie niż NATO, UE i dobre relacje w regionie.
Czy zatem rzeka polskiej polityki zagranicznej popłynie znów starym korytem i nie ma się o co martwić? Nie. Bo zmienił się klimat dla Polski. Nadeszło coś jakby globalne ochłodzenie. Trzy rzeczy są nowe: po pierwsze polityka USA w Europie – bez ich obecności kontynent będzie znacznie mniej stabilny i mniej odporny na działania Kremla. Po drugie inna jest sytuacja w Unii – nikt już nie jest pewny, w jakim kształcie przetrwa najbliższe lata. Po trzecie oczekiwania polskiej opinii publicznej – wyborcy myślą tak, jak użytkownicy mediów społecznościowych, chcą efektów tu i teraz, ulegają trollom i propagandzie ze Wschodu.