Wierzę wprawdzie, że „caracale” lepiej odpowiadają potrzebom wojska, tym bardziej że „black hawk” produkowany w Mielcu jest konstrukcją z lat siedemdziesiątych, co najmniej o jedną generację starszą, chociaż sprawdzoną w boju.

Wiem, że odstąpienie od zaawansowanego kontraktu jest kosztowne i kłopotliwe, psuje stosunki z Francją, a może i z Brukselą. Brzydzi mnie polityczny hałas wokół tej sprawy, na czele z niesławną pyskówką widelcową w wykonaniu – pożal się Boże – wiceministra obrony. Podobnie jak uparte trwanie sympatyków poprzedniej formacji rządzącej przy słuszności przepłaconego kontraktu. Polska na pewno straciła, ale też coś zyskała. Szkoda, że rzadko bywa to dostrzegane.

Każde państwo powinno prowadzić politykę gospodarczą, polegającą na promowaniu własnych produktów. Dlatego francusko-brytyjski „airbus” skutecznie konkuruje z „boeingiem”, dlatego na Węgrzech lepszy polski „solaris” przegrał z tamtejszym „ikarusem”. I tak dalej, i tak dalej… Cokolwiek złego byśmy powiedzieli o Amerykanach, do których należą fabryki w Mielcu i Świdniku, to śmigłowce produkowane są w Polsce, dają zatrudnienie polskim pracownikom i tutaj płacone są podatki. Zakup polskich śmigłowców przez polską armię zainspiruje tych, którzy w innych krajach zastanawiają się nad przyszłymi zakupami, że może warto sięgnąć do nas. Tak jak swego czasu skonstruowanie dla polskiego wojska czołgu PT-91 „twardy”, skłoniło Malezję do zakupu ich większej partii.

Dopiero wtedy zaistnieje u nas jakaś polityka gospodarcza, a nie tylko gadanie o niej.

P.S. Moja sympatia do prof. Andrzeja Rzeplińskiego zmalała po hucznym i wyjazdowym jubileuszu Trybunału Konstytucyjnego w Gdańsku. Jak czytamy w biblijnych przypowieściach Salomona: „pycha chodzi przed upadkiem”