Trzeba przyznać, że są to więcej niż ambitne plany, skoro tylko w 2016 przychody budżetu wyniosą 314 mld, a wydatki 386 mld przy deficycie 72 mld.
Gdybyśmy przyjęli, że dochody budżetu będą do 2020 r. rosły corocznie o 10 proc., to skumulowane dochody w okresie 2016–2020 wyniosłyby ok. 1860 mld, z czego 530 mld miałoby sfinansować wspomnianą strategię!
Nie wydaje się to możliwe ze względu m.in. na poziom tzw. sztywnych wydatków budżetowych oraz konieczność utrzymywania w rozsądnych granicach poziomu zadłużenia, które już w 2016 r. niebezpiecznie szybko wzrosło.
Sektor bankowy, który jak należy domniemywać, winien wziąć udział w finansowaniu „strategii", nie wydaje się być w stanie ani też mieć możliwości istotnego finansowania planów wicepremiera. Banki – świeżo obciążone podatkiem bankowym, przeszłymi i przyszłymi bankructwami kolejnych SKOK, wiszącą groźbą przewalutowania hipotecznych kredytów oraz podwyższonymi wymogami kapitałowymi – nie będą chętne do finansowania inwestycji w wielkiej mierze podyktowanych potrzebami politycznymi, a z wymienionych względów ich realne możliwości kredytowania gospodarki zostały przez obecny rząd istotnie ograniczone.
Co więcej, dotychczasowe doświadczenia w relacjach obecnego rządu z gospodarką wskazują, że rząd preferuje przede wszystkim doraźne rozdawnictwo o charakterze prospołecznym mającym zaspokoić obietnice wyborcze i własny elektorat, a kwestie długofalowej strategii gospodarczej znajdują się na drugim, jeśli nie trzecim, planie.