Gdyby jeziora takie jak Zegrze, Dobczyce czy Solina w naturalny sposób się zamuliły, ich pojemność drastycznie by zmalała. Dlatego osad z dna trzeba regularnie wydobywać. Potem można jeszcze użyć go w rolnictwie, po przeprowadzeniu odpowiednich badań.
Prowadzi je dr inż. Agnieszka Baran z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, rozkłada na czynniki pierwsze materię organiczną, która gromadzi się na dnie zbiorników wodnych. Bada, jak związki węgla w osadach dennych wpływają na zawartość, biodostępność i toksyczność różnych związków chemicznych.
Struktura osadu na dnie sztucznych jezior jest podobna do struktury gleb, dlatego można wykorzystać wydobyty materiał do poprawy właściwości gleb rolnych lub do produkcji mieszanek rekultywacyjnych. Pod warunkiem, że będzie wiadomo, co znajduje się w osadach i jak wpłynie to na środowisko naturalne lub uprawy.
Sama materia, z której składa się osad, nie jest toksyczna. Ale ma takie właściwości, że może magazynować różne toksyczne związki, które wpływają do zbiornika. Może je nanosić rzeka, na dnie żyje mnóstwo organizmów, tzw. bentos, on też magazynuje różne zanieczyszczenia — to mogą być metale ciężkie, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, dioksyny czy pozostałości pestycydów.
Dr Baran wykorzystuje do badań nad ekotoksycznością i jakością osadów biotesty — z udziałem organizmów roślinnych, zwierzęcych i mikroorganizmów. W badaniach posługuje się różnymi organizmami, między innymi świecącymi bakteriami Vibrio fischeri. Procesy życiowe tych bakterii powodują, że organizmy te świecą. Pod wpływem substancji toksycznej metabolizm bakterii ulega zmianom, co powoduje zmianę natężenia wytwarzanego światła. Kolonie bakterii bardzo szybko reagują na szkodliwe czynniki, dlatego test ten daje bardzo dobre rezultaty w monitoringu środowiska.